* * *
W marcu zaczynają mnie już mrowić palce, by coś posadzić:)
Na dworze gruba koldra ze śniegu, więc uciszam mrowienie domowymi sposobami;)
fiołki afrykańskie🌸
– Wiesz – mówi Basia cichutko – stało się coś niesamowitego. Pamiętasz? napisałam ci tylko sms, że chcę modlić się w róży za dzieci, a wieczorem przyszła moja córka i powiedziała, że zapisała się na terapię.
Patrzę na nią zdumiona.
– Ja jeszcze nie zaczęłam się modlić – dodaje, a w jej oczach prawie płoną łzy.
To było bardzo ważne. Od miesiący namawiała córkę w depresji, by podjęła leczenie i … bezskutecznie. Dziewczyna była już w szpitalu, ale dalej leczyć się nie chciała.
Aż do tego dnia, gdy Gosia wysłała sms pisząc: tak.
Bo to co napisałam ostatnio, że Maryi wystarczy tylko jedno nasze „Tak” i przychodzi z potężną pomocą, nie było ani żartem, ani hiperbolą.
Sama tego doświadczyłam.
Maryja sama mnie odnalazła, a ja Jej tylko na to pozwoliłam. I od tamtej chwili przemieniła moje życie, moje myślenie, całą mnie.
Nawet mój wygląd:)
Z okazji Dnia Kobiet założyłam do pracy błękitną sukienkę. Bardzo prostą, z paseczkiem i zawiązywaną na kokardkę przy dekolcie. A wszystkie koleżanki wykrzykiwały na mój widok: Wyglądasz jak Maryja!!!
🙂
To najpiękniejszy komplement, jaki mogłam usłyszeć.
Wszystko się przemieniło od czasu, gdy w 2014 roku powiedziałam Jej: Fiat.
Teraz ze wzruszeniem słucham jak przemienia życia innych obok mnie.
Najprostsza, najłatwiejsza, najmilsza i najkrótsza droga, jaką znam nazywa się Maryja💙
Po kilku dniach choroby wróciłam do moich maluchów w przedszkolu. Witają mnie piskami i tupotem nóżek, ściskają z calych sił. Siadamy w kółeczku na kolorowym dywanie, robimy miejsce dla wszystkich.
– Większe kółeczko, większe kółeczko – powtarzamy na zmianę z Bogusią.
Mały rwetesik, szuranie po dywaniku, rozglądam się czy wszyscy już mają miejsce i nagle dostrzegam jak oczy małej Zosi przywołują mnie, a jej usteczka układają się w wyraźne literki.
– Wiesz, że cię kocham? – szepcze do mnie uśmiechnięta.
– Ja też ciebie kocham – odszeptuję.
Nikt nie uslyszał, nikt nie zauważył. Tylko my dwie. Mrugamy oczkiem, a nasze uśmiechy przelatują cichutko jak motyle nad głowami innych.
I już.
To takie proste.
Cały dzień noszę te słowa w sercu i pamięci, a wiem, że będą mnie syciły jeszcze długie miesiące i lata.
Ja też Ciebie kocham.
Maryja jest jak wielka lampa.
Kto stoi u Jej stóp nie zaginie w mroku, kto niesie Ją przed sobą, nie zabłądzi.
Promienie tej Lampy wedrą się bowiem w każdą najmniejszą szczelinę, spłyną blaskiem w najgłębszą rozpadlinę.
Ona jak oko latarni morskiej wyszpera każdego zbłąkanego wśród fal i skał, wywiedzie go z mroku, poprowadzi i ocali.
Jej blask jak złoty miód zaleje każdą ciemność i gorycz.
Wystarczy mieć Ją u swego boku. Gwiazdę Mórz, Pochodnię Gedeona, Latarnię najdalej wysuniętą w ocean świata, Zorzę Polarną, Jutrzenkę kończącą noc, Ogień na ołtarzu, Pożar, który nigdy się nie zatrzymuje, Pełnię księżyca czyniącą każdą noc bezpieczną…
Nie uda ci się wpuścić tylko odrobinę Maryi. Jeśli uchylisz Jej drzwi, zaleje całe twoje życie światłem, zanurzy cię w łaskach.
Podasz Jej rękę, a Ona cię pociągnie i zanim się obejrzysz będziesz cały Jej, a Ona – cała twoja.
Pójdziesz za nią jeden krok, a Ona uniesie cię w jednej chwili tysiące mil do przodu.
Powiesz Jej: „Mamo, buciki mi się podarły, użycz mi choć jednej łaski”, a Ona otworzy wszystkie swoje szafy, kufry i skrzynie z klejnotami, ubierze cię i ozdobi we wszystko jak książątko.
Jękniesz draśnięty, a oto Ona na czele hufców Aniołów przybędzie, aby cię bronić.
Raz tylko powiedz Jej „Fiat”, a oto ci się to wszystko stanie.
* * *
Minął rok od czasu, gdy postanowiłyśmy z moją przyjaciółką Martą założyć różę różańcową żon modlących się za swoich mężów. A Maryja zaskoczyła nas wtedy, bo chętnych zgłosiło się tyle, że powstały aż 3 róże:)
Trwamy już na modlitwie od roku i niedługo – 22 marca zostanie odprawiona za nas wszystkie i za nasze rodziny msza święta.
Ale to nie koniec, bo – kto wchodzi na drogę z Maryją, ten już nigdy się nie zatrzyma.
Ostatnio więc wciąż wracała myśl, że przecież i tak codziennie odmawiam dziesiątek za moje dzieci, więc może ktoś chciałby się przyłączyć do mnie i stworzyć różę rodziców modlących się za swoje dzieci. I długo nie czekałam: jako pierwszy zgłosił się mój mąż, a potem już poszła lawina. I róża rodziców powstała w ciągu zaledwie 24 godzin. Modlimy się w niej od dwóch dni.
Lecz… wciąż są nowi chętni, więc trzeba założyć kolejną różę:)
Dlaczego już się temu nie dziwię?
Mamy jeszcze wolne miejsca.
Jeśli ktoś z Was chciałby do nas dołączyć i modlić się za swoje dzieci, napiszcie w komentarzu.
*
Przypomnę tylko, że modlitwa polega na tym, że codziennie odmawiamy tylko jeden dziesiątek różańca ( jedną tajemnicę, która zmienia się co miesiąc), a łaski i zasługi otrzymujemy takie, jakbyśmy odmówili całe cztery części różańca.
To wielkie skarby, które możemy wyprosić naszym dzieciom małym, średnim i zupełnie dużym.
W ubiegły piątek poczułam się źle. Po raz pierwszy w życiu musiałam zwolnić się z pracy i wrócić do domu. Jakiś wirus wyraźnie się na mnie uwziął. Trochę byłam zdziwiona, bo odzwyczaiłam się już od chorowania. Nie robiłam tego od wielu, bardzo wielu miesięcy. U lekarza nie byłam dwa lata:)
Dlatego pomyślałam, że odpocznę trochę przez weekend, podkuruję się czosnkiem i witaminą C, posiedzę w cieple i w poniedziałek znów wrócę do pracy. I z całej siły próbowałam wcielić mój plan w życie aż do poniedziałkowego ranka, który udowodnił mi o świcie, że z takim gardłem mogę zapomnieć o dłuższym mówieniu:)
To był MÓJ plan, ale gdzieś w głowie wciąż Ktoś próbował przebić się ze swoimi zamiarami.
– Zostań w domu parę dni. Chcę ci ofiarować ten czas. – mówił cicho.
A ja udawałam, że nie do końca słyszę i że są zakłócenia na linii;)
* * *
Jest w nas często taka nieuświadomiona myśl, że świat się bez nas zawali, lub, że tyle jesteśmy warci, ile wypracujemy. Jest ona także we mnie.
Myśl, która nie pozwala przyznać, że „nie dam rady”, że „dziś nie mam siły” i przymusza, by wznieść się ponad swoją ludzką kondycję i udowodnić sobie i światu, że jestem herosem, który nie cierpi, nie płacze i nigdy nie słabnie.
Tak więc ja stawałam na uszach i rzęsach, by właśnie to udowodnić, a On spokojnie i z uśmiechem powtarzał: „Zostaw to. Daję ci ten czas. Przyjmij.”
I dokładnie tak się stało, jak chciał.
Dał mi trzy dni wypełnione po brzegi ciszą, modlitwą, Słowem, czytaniem, pisaniem, pracą i odpoczynkiem. Dał mi rekolekcje, jakich się nie spodziewałam.
Zatrzymał mnie, jak się zatrzymuje konie, ściągając mocno lejce. Bo sama nie umiałabym się zatrzymać.
Dobrał czas, okoliczności i wszystko dopasował na moją miarę.
Moje prywatne rekolekcje, które sam zaplanował, zorganizował i poprowadził. Nawet najwięksi królowie nie dostąpili takiego zaszczytu:)
Na dodatek rekolekcje 24 godziny na dobę, bo bezsenność sprawiła, że nie spałam dwie noce. I ona jest darem, choć trudnym. Rozmawianie z Nim we mgle zmęczenia jest mistyczne.
Dziś moje rekolekcje dobiegają końca. Jutro znowu wrócę na mój posterunek.
Lecz już przemieniona, odmłodzona choć osłabiona po chorobie i niewyspana.
On wie co dać i kiedy.
Są dary, które nazywamy krzyżami i z niechęcią wyciągamy po nie rękę. Lecz krzyż to tylko opakowanie prezentu. Gdy je otworzyć, wysypują się obfite skarby. Przekonałam się o tym już tyle razy w moim życiu.
Ten krzyżyk ostatnich dni był taki malutki, a tak wiele otrzymałam. Ile można w tak małym puzderku zmieścić darów, On sam tylko wie.
Ile mieszczą w sobie wielkie krzyże?
Ps. Proszę Was o modlitwę za Marzenkę. Była wierną przyjaciółką i wspierała z całych sił Ewę w jej chorobie, trwała przy niej aż do ostatnich chwil, a teraz sama doświadcza tego samego krzyża choroby nowotworowej. Módlcie się razem ze mną za nią🙏 Ona bardzo tego potrzebuje.
* * *
Nie, żadne zajęcie nie uniemożliwia modlitwy.
Czyż nie odmawiałem psalmów, bity i okryty ranami? Wlokąc się na Kalwarię, wśród wyjącego tłumu?
A na Krzyżu? Moim biednym Krzyżu…
A ty uważasz, że trudno ci się modlić wśród twoich drobnych i nie męczących zajęć?
O, połącz się ze Mną!
( Jezus do Gabrieli Bossis, 1 marca 1942r)
Nie wierzycie wystarczająco w siłę Mego imienia, które jest źródłem niewyczerpanym, płonącym chęcią wylania się.
(Jezus do Gabrieli Bossis)
Przesyćcie swój dzień dźwiękiem Jego Imienia❤️
Rozlejcie Je jak wonny olejek na Wasz dom.
” Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno…”
( św. Paweł, 1 Kor 13,12)
Przypomniał mi się mój opiekun z młodości i jego słowa, gdy wstałam dziś rano i zobaczyłam prześwitujący przez zasłonę cudny cień.
A potem jeszcze bladoniebieski rękaw wychylił się z drzwi szafy i dopełnił dzieła.
Czasem jesteśmy prawie pewni, że cień rzeczy to wazon z kwiatami ( choć już z jakimi trudniej nam odgadnąć bez uprzedniej wiedzy), ale bywa też, że zupełnie nie mamy pojęcia co jest na drugim końcu mankietu rękawa. Sukienka? Bluzka? Żakiet? A może to wcale nie rękaw jest, lecz jedna fałdka niebieskiej spódnicy?
Nasze oczy nie widzą dobrze, a my mamy za mało wiedzy, by zrozumieć wszystko i pojąć.
Nie wiemy po co przyszła choroba, ani dlaczego jest wojna, jakie skutki przyniesie nasze małe kłamstewko, ani czym zakończy się nasza dzisiejsza podróż autem. Kogo spotkamy na ulicy i czy to wpłynie na nasze życie. Nie wiemy które słowa powiedzieć, by pocieszyć zamuconego, jak nabrzmiałe znaczeniem są małe gesty. Nie wiemy czy to, że dziś zgubiliśmy portfel, nie było naszym największym szczęściem, a to, że spóźniliśmy się na pociąg, czy nie uratowało nam życia. Jak zmieni nasze myśli książka, którą właśnie wzięliśmy do ręki, ani za którym rogiem spotkamy kogoś, kogo pokochamy. Nie wiemy czy przez błąd, który popełniliśmy nie odnajdziemy przypadkiem tej właściwej drogi. Dlaczego dopuszczona jest śmierć niewinnych, i dlaczego cierpienie, i po co są rany? Dlaczego niektórzy ludzie są nam dani jak najlepszy prezent, a niektórzy zadani jak najtrudniejsze matematyczne zadanie.
Widzimy tylko cień lub fragment. Reszty się domyślamy, lecz nie zawsze trafnie.
Kiedyś odsłoni się zasłona, otworzą drzwi szafy.
Szary cień okaże lazurowym wazonem z czerwonymi goździkami, a skrawek materiału romantyczną błękitną koszulą.
Kiedyś.
Teraz widzimy niejasno.