Gdy umarł, płakałam przez wiele dni. Czułam się jak ktoś, komu zabrano dom, w którym się urodził, wzrastał, dojrzewał.
Byłam wtedy w ciąży i myślałam:
– Jeśli to dziecko się urodzi, to będzie syn. Zajmie Jego miejsce.
Lecz poroniłam w 9 tygodniu.
I znowu płakałam, leżąc na szpitalnej sali.
I nagle z dyżurki pielęgniarek, która była tuż obok, usłyszałam podekscytowany głos dziennikarza radiowego. Mówił, że oto dziś – 13 maja papież Benedykt otworzył Jego proces beatyfikacyjny.

Wtedy łzy obeschły, uśmiechnęłam się.
Nagle zrozumiałam bardzo mocno, że nie umarł ani On, ani moje trzecie dziecko.
Że oboje żyją i są tuż obok.
* * *
Nie znam słów, którymi mogłabym opisać kim dla mnie był i jest Jan Paweł II.
Ukrytym korzeniem mego życia, ojcem, fundamentem, o który się opieram, kołyską, w której rosłam, słowem, które mnie karmiło, tożsamością, drogą i drogowskazem jednocześnie …
Przychodzą mi do głowy różne słowa, lecz żadne nie oddaje tajemniczej więzi, jaka mnie z nim łączy.
A przecież spotkałam go tylko raz, na audiencji w 1997 roku. Mam zdjęcie z tego spotkania.

Ale nie zdjęcie jest dla mnie ważne, bo On nie jest dla mnie świętym z obrazka.
Jest kimś, kto stale jest przy mnie, kto czuwa i opiekuje się moją rodziną.
Tę swoją ojcowską opiekę objawił nam kilka lat temu, parę miesięcy przed chorobą mojego męża. Nagle, codziennie wieczorem zaczęła nam się wyświetlać godzina Jego śmierci. Na początku byliśmy tym zdumieni, potem ubawieni tym faktem, aż z czasem przyzwyczailiśmy się do niego.

Dziś, z perpektywy czasu, który upłynął, wiem, że tym znakiem chciał nas przygotować do niesienia krzyża i zapewnić, że zawsze będzie blisko.
I był, przez wszystkie te dramatyczne momenty, gdy śmierć zaglądała w oczy mojego męża i sypały się nie dające nadziei diagnozy.
Godzina 21:37 wyświetlała się nam co dzień. Nie tylko na zegarze w salonie, lecz wszędzie, gdzie to było możliwe: w aucie, na telefonie, w rogu ekranu telewizora, w szpitalu, na wyświetlaczu kuchenki mikrofalowej.
Dodawał nam otuchy jak ojciec, a my modliliśmy się, by wyprosił łaskę życia dla mojego męża. I wyprosił.
Gdy minęły te tragiczne miesiące, znak zniknął. Lecz pojawiał się znowu, uprzedzająco przez kolejnymi krzyżami, które nas w ciągu ostatnich lat dotykały.
Taki szyfr między nami a Ojcem, nasz tajemny język, porozumienie.
Boli mnie, gdy slyszę, że ktoś kpi z tej godziny, śpiewając dla zabawy „Barkę”.
* * *
Ostatnio znak zniknął na bardzo długi czas.
I nagle pojawił się pod koniec stycznia tego roku. Jeszcze mocniejszy i bardziej intensywny, bo już nie raz dziennie, wieczorem, lecz po wielokroć w ciągu dnia. 8:37, 11:37, 14:37, 17:37… aż do ostatnich chwil przed snem.
Wszędzie gdziekolwiek jesteśmy, w domu, na wyjeździe, razem czy osobno. Sądziliśmy więc, że nadchodzi nasz kolejny krzyż, a Jan Paweł II osłania nas swoim płaszczem.
Lecz krzyż nie przyszedł. Trochę zdziwieni czekaliśmy dalej.
I nagle dotarły do nas wieści o tym, co zostało wyemitowane w TVN.
Wszystko dociera do nas z pewnym opóźnieniem, bo od kilku lat nie mamy telewizora, nie słuchamy zbyt często wiadomości w radio, a w Internecie oglądamy tylko wybrane filmy.

Próbuję zrozumieć intencje ludzi, którzy wysuwają takie oskarżenia wobec Niego, ale nie potrafię ich przeniknąć. Jest taki rodzaj ciemności, wśród której nawet najbardziej bystre oczy sobie nie poradzą. Znam taką ciemność i fizycznie i duchowo.
Jestem zła, smutna i rozżalona jak wielu tych, dla których Jan Paweł II był i jest ojcem.
A jednocześnie wiem, że opluwanie go, to jak plucie na wodospad z nadzieją, że się skala jego czyste wody. Jego świętości nic to nie ujmuje. Żadne słowa, publikacje, insynuacje. Nas, jego dzieci jednak boli.
I to jest krzyż, który przyszedł. Już nie tylko na mnie i mojego męża. Na bardzo wielu.
Mam też bardzo głębokie przekonanie, że skoro Bóg zezwolił na to, wyprowadzi z tego olbrzymie dobro, jakiego się nawet nie spodziewamy.
Gdzie rozlał się grzech, tam jeszcze obficiej popłynęła łaska – pisał mój drugi opiekun św. Paweł.
Każda ciemność rozpłynie się w świetle jak bryłka lodu.

Wiosna tuż, tuż.
„Nie lękajcie się” – wołał z okna.