Jadę nocą do domu.
To metafizyczne doznanie. Jestem wtedy tak blisko granicy.
Jest ciemno, siąpi deszcz, a z naprzeciwka pędzą inne auta; osobowe i tiry. Ich światła rozmazują się na zapłakanej szybie, kłują w oczy. Pomiędzy jednym a drugim taktem wycieraczek świat zanika za srebrną zasłoną, jakby ktoś zbyt wolno przesywał klatki filmu.
Chwilami jadę na oślep. Moje okulary kondensacyjne pomagają widzieć wyraźniej, ale to i tak tylko fantasmagorie rzeczywistości.
To metafizyczne doznanie, na pograniczu światów.
Wiem, że wystarczy jeden nieostrożny ruch, może jedno drgnienie i … wszystko się dla mnie skończy. Tutaj.
Wiatr szarpie autem jak żaglem na pełnym morzu, zacina sztorm, łódka chybocze, skrzypi.
Jadę około 100 km na godzinę, woda spod ciężarówek raz po raz chlusta w moje okna.
Wystarczy jedno niedopatrzenie z mojej lub nie-mojej strony… Jedno drgnienie zmęczonej ręki. Hamulec, który zawiódł, urwane koło, poślizg, sarna… Tyle różnych możliwych scenariuszy. Wszystkie równie wiarygodne.
Dopiero gdy dojeżdżam do bramy i sięgam po pilot, wiem już, że to nie był ostatni akt sztuki.
Czyjaś ręka jeszcze raz zacumowała mnie bezpiecznie u przystani. Jeszcze nie pora.
* * *
Być zawsze gotowym.
Zawsze przygotowanym na wszystko.
Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy osiągnęli mądrość serca.