– Cytryna – wykrzykuje mała dziewczynka.
Mały nosek przyciska się do żółtej pachnącej skórki.
– To szyszka! – mówi chłopiec, obracając cacko w rączkach.
Wyjmuję wszystko po kolei z mojego pudełeczka. I suche szeleszczące liście, i gałązkę mięty, i skórkę pomarańczy, i żołędzia, kawałek tui, a na koniec porcelanowego ptaszka – gwizdek wodny, którego dźwięk tak cudnie imituje ptasie trele.
Dzieci dotykają, słuchają, wąchają. Ale na oczach mają opaskę z mojej apaszki. Apaszka jest biała w granatowe ważki. Nic przez nią nie widzą, a jednak odgadują, bezbłędnie prowadzone innymi zmysłami.
* * *
I jak to jest? – myślę – że patrzę na słońce i wykrzykuję: „to Ty”, że słyszę szelest rzeki i błyski na jej tafli i znowu rozpoznaję Ciebie, czuję pocałunek wiatru na twarzy i wiem, że to także Ty.
I w misternym rysunku nerwów liścia Cię rozpoznaję, i w serpentynie muszli, i idąc we mgle, i w zmierzwionych jesiennych grzywach miedz, w purpurze zachodów słońca, w zapachu sosny, dojrzałego jabłka, gruchaniu synogarlic, sierpie księżyca, układzie obłoków. I w bólu, i w pieśni, i w tęsknocie, i we łzach, w śmiechu, w rozmowie…
Wszędzie rozpoznaję Cię jakimś nienazwanym zmysłem, choć wszystkie moje ludzkie zmysły zamknięte na Ciebie.
Czy jest zmysł smakowania Boga?
No właśnie dla mnie wspaniałe jest, że w taki sposób co prawda pośredni… nie są zamknięte😊
Niedotykalny zmysłami. To może być kolejne Jego imię.