Ile ważyły łzy Marii Magdaleny, gdy siedziała przy Jego grobie? A jej uśmiech, gdy Go rozpoznała?
Ile waży ludzka radość i smutek, rozpacz i szczęście, myśl, wiara, zwątpienie?
Są rzeczy niezmierzalne, a tak wielkie; rzeczy niezważalne o wielkiej wadze, rzeczy niedostrzegalne, choć prawdziwe, nienazywalne…
Jest On – prawie niedostępny ludzkim zmysłom, wagom, miarom, rozumowi, a jego imię: „Ja Jestem”.
Na to imię kolana oprawców zgięły się jak podcięte trzciny i padli przed Nim na twarze.
A wobec niej?
– Mario – słodkie, pełne czułości. Ptasi szczebiot, którym zakochany budzi swą umiłowaną.
Jaka więc jest?
Waga słów, waga miłości, waga szczęścia, oczekiwania, spełnienia, cierpienia.
Czy nie jest tak, że tylko to co błahe i drugorzędne daje się nam policzyć. Reszta, to co najważniejsze umyka spłoszone.
Przed miarką, wagą, słowem nawet.
Bo można policzyć strony książki, lecz nie dosięgnie się tak jej myśli, można oszacować liczbę czołgów i ofiar, miast zburzonych, lecz nie pojmie się tragedii wojny, można zliczyć pocałunki i nic nie widzieć o sile miłości…
Staję wtedy, opuszczam ręce i milczę poddając się tajemnicy.
Mario… Usłyszeć kiedyś własne imię, tym samym głosem wypowiedziane, tym samym tonem. Prawda, Rut?
Tak Alu. A nawet słyszeć je już, bo przecież mówi, woła, szepcze…
Czasem mówi po prostu „kochanie” 🙂 Już teraz.
Kocham ten fragment ewangelii 🙂
Czasem: miła Moja🌺
Ja też Riv.