– Jeszcze nie pachnie jesienią? – upewniam się zadając pytanie na poły retoryczne mojemu mężowi.
Siedzimy jak co rano na tarasiku przed domem i pijąc kawę, łowimy znane nam odcienie ciszy.
– Nie. Jeszcze nie. – odpowiada on.
– Ale już jaworek zaczyna spuszczać pierwsze czerwone liście. – zauważam, dotykając bosą stopą właśnie opadły liść.
– To z upału – uspokaja mnie mąż.
– Ale to pewnie już niedługo. – kontynuuję – Pewnego dnia wyjdziemy tu i poczujemy zapach zbutwiałych liści i grzybów i jabłek i czegoś jeszcze takiego, czym pachnie jesień. To już lada dzień.
Jakby na potwierdzenie powietrze przeszywa żałosny jęk żurawi, które w tym roku musiały osiedlić się gdzieś niedaleko. Ich zaśpiew otwiera nam dni i zamyka je na klucz wieczorem.
Mąż wstaje, zbiera filiżanki po kawie i jedzie po naszą młodszą dziatwę, która nocowała poza domem.
Nagle zrywa się wiatr. Zakładam sweter i chowam się głębiej w ciepły salon. Patrzę jak wiatr czesze czupryny drzewom, wyrywa im uschłe liście jak siwe włosy staruszkom. Dwa ptaki z trudem przebijają wzburzony przestwór.
Jeszcze nie pachnie jesienią, ale już tuż tuż.
Pewnego ranka usiądę na tarasie rano i powiem: „Przyszła”.
I nie będzie odwrotu.
Pajęczyna na krzewie wzdyma się jak żagiel, ostatni pąk łososiowy róży lśni jak koral w morzu zieleni. Jeszcze zieleni choć zmęczonej, przykurzonej od żniw, omdlałej jak dziewczę w południe.
Burza coraz bliżej huczy, krąży, szeleści spódnicami…
Siedzę przed otwartymi drzwiami , oparta plecami o spokój wnętrza domu….
Za mną stoją w blaskach słońca malowane na płótnie rumiany, przede mną szarpanina żywiołu i przyrody. Ja POMIĘDZY.
Chłód przenika ciało, rozlewa się kłującymi szpileczkami w ciepłych jeszcze od snu żyłach.
Jesień się zakrada powoli.
Lato gaśnie.
Ja POMIĘDZY.
– Pani Ruttko, malujemy niedługo włosy?
– Tak Asiu. Siwe znowu widać.
🙂