– Aleś się spaliła – mówi mama patrząc na moje ogorzałe od słońca twarz i ramiona – Zupełnie jak Babcia Niebieska – dodaje – Ona też pod koniec lata była jak Murzynka.
Uśmiecham się.
Nie pierwszy raz w życiu słyszę ,że jestem jak ona.
Już w dzieciństwie, kiedy latem prowadzała mnie i Amelię po kumoszkach sąsiadkach, wszystkie zgodnie wykrzykiwały na mój widok: „Toż to wykapana ty Józefowo!!!”
Zadowolona była z tego porównania, ale nie dawała po sobie mocno tego poznać. A potem ściągnęła z okien kolorowe zasłonki i zaprowadziła nas dwie do wiejskiej krawcowej. Nakazała jej zdjąć miarę z wnuczek i uszyć dwie sukieneczki. Dla Amelii – w żółte kwiatki, a dla mnie błękitną w drobny kwiatowy rzucik.
Niebieski.
Uwielbiała ten kolor. Ściany miała niebieskie, zasłonki, drzwi do domu i okiennice, niezapominajki wszędzie wiły się modrymi strugami. I chustki miała niebieskie i bluzeczki, niebieskie sztuczne kwiaty całymi girlandami zwieszały się z kwietników, by dotrzymać towarzystwa figurkom Maryi w niebieskim płaszczu.
Dziś jej zdjęcie wisi w naszym nowym domu. Ma na nim tyle lat ile ja dzisiaj. Rysy podobne do moich, sczesane gładko długie włosy, niesymetryczne powieki, żadnych zmarszczek, spojrzenie brązowych oczu przypomina wzrok sarny, ale serce jest mocne i uparte. Wielu się o tym przekonało. Zresztą, gdyby serce było płochliwe, nie przeszłaby nawet połowy swojej trudnej ciernistej drogi. Musiała być twarda i była. Mimo swej pozornej kruchości, wzrostu metr pięćdziesiąt, słabego zdrowia i dziury w sercu, o której istnieniu dowiedziała się kilka lat przed śmiercią.
Patrzę na jej zdjęcie codziennie. Myślę o niej codziennie. Noszę ją w sobie. Mieszkam w miejscu uświęconym jej pracą, modlitwą, potem, krwią i łzami. Co dzień jej dziękuję, że przygotowała mi to gniazdo, jak przygotowywała ziemię swoim roślinom. I rosły tak, że ogród wzbudzał zazdrość wszystkich gospodyń z okolicy. Co dzień proszę, by mi towarzyszyła i pomagała w zmienianiu kawałka świata i czasu, jaki mam przed sobą. I co dzień czuję, że jest blisko.
Jestem jak ona. I przyszłam, by wejść w jej trud i ponieść go dalej. By nadal kwitły tu kwiaty, by nadal świeciło słońce, by chronić co piękne i cenne, by błękitny płaszcz Matki osłaniał wszystko, gdy jak babcia szeleszczę paciorkami różańca.
Nie my zaczynaliśmy. Nie my skończymy. Jesteśmy jednym koralikiem, jednym oczkiem w łańcuszku.
Mali i ważni jednocześnie. Bo jeśli koralik nie wytrzyma, oczko się zerwie, łańcuch nie przetrwa.
Kiedyś może moja wnuczka spojrzy na moje zdjęcie. Odkryje, że ma powieki jak ja i sarni wzrok, i siłę w sercu, a mój krok ostatni jest jej pierwszym.
Non omnis moriar. – myślę wystawiając śniadą twarz ku jesiennemu słońcu. I przymykam asymetryczne powieki.