Stoimy w mroku na balkonie.
W prześwicie między starą sosną, a na wpół uschniętym dębem olbrzymia tarcza księżyca powoli zachodzi woalem.
Ala ze swym lubym przytuleni w jednym narożniku, udają przez chwilę scenę z Titanica. Ja i mężulek wraz z rosłym synem i przyklejoną do kolana Lalcią stoimy tuż obok. Nusi nie ma. Jest na harcerskim obozie.
Niebotyczna chwila.
Jesteśmy oto świadkami czegoś, czego nie widziały pokolenia i pokolenia nie zobaczą. Całkowite zaćmienie księżyca i Mars jak błyszczący chochlik tuż poniżej księcia.
Świadomość, że następny raz będzie za ponad 400 lat jeśli w ogóle, sprawia, że dreszcz spływa jak strużka zimnej wody wzdłuż pleców. Mówimy nawet ściszonym głosem, szeroko otwartymi źrenicami łowimy każdy cień zmiany na twarzy srebrnego globu.
Przypominam sobie nagle co kilka minut temu powiedział chłopak Ali – Grześko.
– Moja siostra mówi, że we Wrocławiu jest tak duże „zaśmiecenie światłem”, że trudno dojrzeć gwiazdy.
„Zaśmiecenie światłem” – powtarzam sobie w myśli zdumiewającą frazę.
Patrzę w atramentową wiejską noc . Miriady jasnych punktów otaczają mnie zewsząd na tym balkonie. Cisza niepokalana.
Czy światło może być śmieciem? Czy nie chodzi raczej o błyskotki? – myślę – Lśnienia, które zabijają w nas wrażliwość na światła prawdziwe?
Rozświetlamy sobie nimi czasem nasze życia, wystrzelamy je jak race licząc, że nas uratują przed zagładą, puszczamy jak sztuczne ognie, chybotliwe świece na wietrze, próbujemy ogrzać się przy nich jak ta biedna dziewczynka z zapałkami, latamy wokół nich jak ćmy, opalając sobie skrzydła boleśnie.
Dom, auto, praca, drugie auto, sprzęt koniecznie-niezbędny, wygląd, wakacje, trzecie auto, najnowszy komputer, kiecka z dobrą metką, fryzjer, pierścionek, obraz, napęd hybrydowy, kanapa skórzana, tytuł doktora habilitowanego, wywiad w telewizji, artykuł w prestiżowym piśmie, dyplom, premia, medal, awans, jeszcze droższe wakacje, lajki na facebooku, oklaski po przemowie, znajomości z tym i owym, dłuuugi kondukt pogrzebowy, morze wieńców .
Cisza.
Reflektorki na rampie sceny gasną. „Udławił się błyskotkami” – napiszą recenzenci.
I gdzieś w tym wszystkim ginie nam to, co jest naprawdę światłem. I prawdziwym jego zaćmieniem.
Księżyc coraz szczelniej otula się w koc, gwiazdy jak diamenty rozsypane z rozdartej kolii lśnią coraz mocniej.
– Nie daj się zaślepić Rut – szepce noc namiętnie. Jak kochanek stojący pod balkonem.
– Nie w spełnianiu pragnień i ambicji jest ukryte szczęście. To radości krótkie jak flesz aparatu. Jeśli przywiążesz do nich swe serce, stanie się ono jak „zaśmiecone światłem” miasto. Ślepe na blask słońca, księżyca, gwiazd, piękna, prawdy, ciszy i Boga…
Twoje życie jest zbyt cenne i zbyt krótkie, by tracić je na zbieranie śmieci.
Księżyc zgasł jak niedopałek papierosa. Po raz ostatni w moim życiu.