– Kiedy w końcu pójdziemy do domu? – nudzi Laurka rozglądając się badawczo po zielono usłanym pod stopami dywanie.
– Jak nazbieramy całą miskę – odpowiadam.
– Mamo, mrówka mi wlazła do buta – tupie kroksem o ściółkę lasu.
-Daj, to ci wyjmę.
– To kawałek liścia, nie mrówka – stwierdzam po zakończonej operacji przeszukania butków.
Śmiać mi się chce, bo jakby czas się cofnął o ponad 30 lat. Widzę małą Rut, która dokładnie tak samo stoi sztywno w jagodzińcu i wciąż marudzi babci jednej lub drugiej, że mrówki ją atakują. Marudzi na chóry z Amelką. Obie ubrane jak komandosi tak by ubranie nie odsłaniało najmniejszego skrawka skóry, a mimo to mrówki są tak sprytne, że wejdą wszędzie. Teraz Rut przyszła do lasu ze swoimi dziećmi.
– Chodźcie – powiedziała – nazbieramy jagód na drożdżówkę.
Ala i Adaś zbierają z poświęceniem czarne złoto. Stukają perełki owoców o dno seledynowej miski. Mama opowiada im jak to kiedyś dla wiejskich kobiet takie wspólne wyjście na jagody było jak święto. Czasem nawet, by to podkreślić, zawiązywały na głowy lepsze niż do obrządku chustki.
– A dlaczego to było dla nich święto?
– Bo mogły pół dnia siedzieć z kumoszkami w lesie. W cieniu. A zbieranie jagód nie było tak ciężką pracą jak ta w gospodarstwie. Było wręcz odpoczynkiem. No i żaden mąż nie mógł powiedzieć, że żona „się obija”, bo przecież zbierała jagody. Na soki, bułki, do suszenia. Kobiety były przeszczęśliwe, gdy nadchodził lipiec i można było pójść w jagodzińce. A ile się nagadały, naplotkowały, czasem pośpiewały, ile różańców razem odmówiły.
Rut wszystko pamięta. Zawsze babcie zabierały ją i Amelię na takie wypady. Czasem kończyło się wszystko tragikomicznie.
– Bo, gdy już udało nam się uzbierać razem jeden słoiczek jagód – tłumaczy dzieciom – to czasem którąś tak ukąsiła mrówka, że ta podrywając się, wysypała wszystko z naczynia. I cała wielogodzinna praca na marne.
– A słoiczek był pewnie wielkości tego po koncentracie pomidorowym – śmieje się syn.
Powoli, ku uldze Laurkowej, wracamy z lasu. Ptaki układają się już do snu. Słychać to w ich wieczornej piosence. Las zamyka podwoje dla odwiedzających.
A w domu jeszcze praca przy przebieraniu i płukaniu jagód i mieszaniu drożdżowego ciasta. Z przepisu, który nigdy nie zawodzi. Kruszonkę tradycyjnie wykonuje Adam, uznany za speca w tej dziedzinie.
A rano, raniutko Rut odkraja skrawek ciasta na spróbowanie. Obsypuje się spod palców złota kruszonka, rozpływa w ustach jagodowy smak. Znów wracają wspomnienia dzieciństwa, gdy Babcia Rubaszna piekła bułeczki i układała je na ściereczce na łóżku. I trzeba było koniecznie poczekać żeby wystygły.
Ale to już opowieść na inną okazję…