W drodze między zakupami a zakupami odwiedza nas Moni z córeczkami.
– Ja to chyba muszę twojej Nusi jakąś nagrodę kupić, bo ona moje dziewczyny zupełnie odmieniła. – mówi z zachwytem pojadając ciasto z malinami i popijając go drugim już kubkiem herbaty.
– A za co? – chcę wiedzieć, bo wszak jestem matką tego sukcesu, który Nusia się nazywa:)
– Bo kiedy ona u nas nocowała, zawsze do śniadania życzyła sobie szklankę mleka. Więc moje dziewczyny – choć do tej pory mleka tknąć nie chciały – też poprosiły i … – tu Moni zawiesza głos, słusznie budując nastrój tej jakże „budującej” opowiastki – i WYPIŁY!!! I od tamtej pory co dzień piją mleko. Piją go tyle, że już nie nadążam kupować. Nawet do kanapek z kiełbasą!
– Oooo. To naprawdę cudowna przemiana. – zauważam, biorąc na kolana zasłuchaną Laurkę.
– I płatki na mleku codziennie teraz jedzą. – dodaje koronny argument szczęśliwa mama Werki i Domusi.
Dzień później.
Tym razem my w odwiedzinach u Moni i jej czeladki. Krótkich, dwugodzinnych odwiedzinach, których głównym celem był odbiór Nusi. Przy okazji udaje się jednak wymienić przepisami, skosztować wafelków, popasteryzować wspólnie słoiki z pomidorkami, posnuć rodzinne opowieści, wyłudzić od Muszka ( Moniowego męża) whisky na malinową nalewkę, obiecać darczyńcy klamkę do bramki…
No i zaczęło się ściemniać, a komary gryźć bez miłosierdzia nijakiego, więc Laurka zagaiła nieśmiało:
– Ciociu, a ja tes piję dużo mleka i kakałeczko. I płatki tes jem.
– Oooo, to dobrze. – pochwaliła ciocia, lecz zupełnie nic nie zrozumiała.
Jeśli i wy nie zrozumieliście, jeszcze raz przeczytajcie od początku.
A najlepiej przeczytajcie sam początek:)