– Kto się z nas śmieje? – zapytała najmłodsza córka uczepiona mojej ręki.
Szłyśmy ostatnim spacerkiem przed spaniem zwiedzić naszą działkę. Nazywam to po swojemu: „obchodem”.
– Idę zrobić obchód – mówię i ruszam dokoła budynku, zatrzymując się przy kolejnych ogródkach i skalniakach jak przy stacjach drogi krzyżowej lub łóżkach pacjentów. Tutaj kogoś podeprę, tam uszczknę listek porażony grzybicą, innego uwiędłego – podleję, a rozkwitłego zabieram czasem ze sobą do wazonu, dojrzałego zaś – do koszyka.
Tym razem jednak to nie był obchód. Po prostu spacer w gasnącym żarze dnia, ze świerszczeniem świerszcza w tle i… czymś jeszcze. Przenikliwym dźwiękiem, który raz po raz rozbrzmiewał nad głową.
– Kto się z nas śmieje? – jeszcze raz zapytała Laurka.
– Nikt. – odpowiedziałam mądrze, choć jeszcze kilka lat temu, słysząc ten dźwięk, sama miałam podobne skojarzenia.
– Ktoś się śmieje. – nie dawała za wygnaną mała towarzyszka spaceru.
– To tamte drzewa – wyjaśniłam, wskazując przytulone do siebie sosnę i dęba – Ocierają się o siebie, gdy wiatr wieje i tak skrzypią.
Przenikliwy dźwięk, ni to jęk, ni śmiech na nowo wybrzmiał za naszymi plecami.
– Nie. Śmieją się. – stwierdziła stanowczo Laurka.
Przez chwilę to sobie wyobraziłam. Tam wysoko w górze, pomarszczone brunatne twarze śmieją się nad nami.
Gdyby drzewa chciały, mogłyby się z nas śmiać rzeczywiście. Wielkie olbrzymy nad takimi mróweczkami jak my. Wyprostowane i sięgające nieba nad nami – którzy tak często biegamy z nosem przy ziemi. Ich życie podobne naszemu, ich śmierć zawsze gwałtowna, a jednak nie drżą z trwogi, stają w szranki z takimi potęgami jak wiatry, zamiecie, burze.
Dąb, który się śmieje, ma skórę zdartą do żywego z jednego boku. Niemal co nawałnica obrywa piorunem. Wciąż stoi. Jego towarzyszka – sosna stoi i broczy żywicą od lat. Tylko czasem, gdy wiatr wieje,oboje ocierając się o siebie wydają coś, co przypomina przenikliwy jęk.
A może jednak to śmiech.
Nade mną kołującą wokół spraw drobnych i błahych, syczącą z bólu przy powierzchownych zadrapaniach. Jakbym z ziemi wyrosła, na ziemi chciała skończyć.
Gdyby drzewa chciały, mogłyby się z nas naprawdę śmiać. Miałyby z czego. Ale drzewa nie chcą. A jeśli już się śmieją, to raczej DO nas.
Nawet ten młody kasztan od lat umierający na swoją kasztanią chorobę, uśmiecha się do mnie bladym uśmiechem.
Wszystko się do nas uśmiecha.