Normal
0
21
false
false
false
MicrosoftInternetExplorer4
/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin:0cm;
mso-para-margin-bottom:.0001pt;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:10.0pt;
font-family:”Times New Roman”;
mso-ansi-language:#0400;
mso-fareast-language:#0400;
mso-bidi-language:#0400;}
Czasem miewam sny tak przedziwne, że po przebudzeniu nie mam pewności czy rzeczywistość, z której wracam nie jest równie realna jak ta, w której
się budzę.
Jakiś inny równoległy świat, o kształcie lejka, którym można
schodzić coraz głębiej, głębiej i intensywniej. Świat, który ma wiele den,
poziomów, sensów.
Ostatnio śnił mi się sen o zielonym koraliku.
A może raczej o ziarnku groszku.
Kto był w jego posiadaniu,
mógł nakarmić wszystkich głodnych, jakich spotkał. Był tylko jeden warunek –
być dobrym człowiekiem.
Ziarnko było przekazywane przez starca o siwych długich
włosach i takiej samej brodzie. Szlachetność i powaga rysowały się na jego
obliczu. Trzymał na dłoni zielony mały koralik – zaspokojenie każdego głodu i
mówił spokojnym głosem:
– Musisz być dobrym człowiekiem. Wtedy nakarmisz wszystkich.
Potem go podawał.
Z czasem przekazywanie koralika obrosło w symboliczne gesty.
Otrzymać go można było w oprawie specjalnego rytu, z zachowaniem obrzędów i w
ściśle określony sposób. Wokół koralika powstało swoiste Bractwo Koralikowe.
Koralik był jeden, a jednocześnie jakby mnogi, bo powierzony
w ręce wielu ludzi.
Ja też miałam go otrzymać. I pewnie tak by się stało, gdybym…
… nie otworzyła oczu w świecie, gdzie słońce wisi na firmamencie nieba, a
rzeczywistość jest z pozoru płaska jak deska do krojenia chleba.
-A gdybym się nie obudziła? – pomyślałam ścieląc łóżka,
przebierając Laucię i szykując śniadanie.
– Gdybym się nie obudziła… – dodałam już koło skwarnego
południa – pewnie byłoby tak…
Pewnego dnia koralik zagubiono.
Przez jakiś czas go nawet szukano, ale nie jakoś panicznie
czy z tęsknotą jak się szuka skarbu. Ot, tak z poczucia obowiązku. W zasadzie
bowiem już nie o koralik chodziło. Wszyscy przywiązali się do rytu, obrzędów,
symbolicznych gestów, poruszających, pełnych znaczeń formuł . Bractwo wolało
dyskutować na temat stroju godnego wtajemniczonych i składek członkowskich. Sam zielony koralik
był już tylko drobnym dodatkiem, broszką do kożucha.
Zresztą, mało kto wierzył w jego właściwości. Ci, którzy go
dostali, zaraz po uroczystości kładli go gdzieś na półce i zapominali.
Niektórzy czasem nosili w kieszeni jak amulet.
A głód istniał jak istniał i dobrze się miewał wśród ludzi
mieniących się spadkobiercami koralika i jego strażnikami.
Kiedy więc zniknął, nikt prawie się faktem tym nie przejął i
nadal organizowano pełne pompy obrzędy przekazywania koralika. Bez koralika.
– Więc gdybym spała dalej, pewnie tak by się potoczyła
historia … – wróciłam do rozmyślania późnym popołudniem.
W świecie o strukturze lejka, w którym sensy opierają się na
innych sensach, a znaczenia pączkują ze znaczeń głębszych.
Lecz jakże tamten świat przypomina czasem nasz własny – z
pozoru płaski jak deska do krojenia chleba.
Z pozoru.
********
W tym świecie zgubiliśmy już niejeden zielony koralik.