Dni są coraz dłuższe i gdy wracam do domu po pracy jest jeszcze naprawdę parę chwil, by wyjść do sadu i poszwędać się między drzewami, zasłuchać w ciszę, zapatrzeć w śliczne drobiazgi rozsiane wokół stóp. Jest jeszcze dużo czasu, by okryć się błękitem nieba, pogłaskać aksamitne futerko Inki i równie delikatne mchu na naszych brzozach.
Kilka głębszych oddechów to jakby otworzyć wszystkie okna w domu i zrobić delikatny przeciąg. Zapach sosnowej żywicy wdziera się do środka, delikatna woń zetlałych liści i nuta grzybów.
I cisza, najgłębsza z najgłębszych – wiejska cisza lasu, bezkresnych pól, starych jabłoni, świstu skrzydeł nad głową, świergotu sikorek.
Wszystko tu opowiada jakąś historię. Bluszcz wspinający się po sośnie mówi o wytrwałości w dążeniu w górę, pączek świerzbnicy o nadziei na wiosnę, oderwany kwiat horensji, że starość nie jest brzydka, a czerwone krople owoców berberysu nową opowieść o cierniowej koronie…
Wszystko to słyszę, zapamiętuję, wklejam do albumu myśli.
Gdy wracam do domu, szepcząc ostatnie zdrowaśki różańca, cały tydzień pełen wydarzeń, wirowania i biegu, zostaje daleko za mną.
Jesteśmy już tylko we dwoje: ja i TERAZ.
Uschnięte kwiaty hortensji są cudne! Malowałaś je kiedyś?
malowałam hortensje wiele razy, ale uschniętych nie. A rzeczywiście są piękne. Zawsze zostawiam trochę kwiatostanów w ogrodzie na zimę. Gdy śnieg lub mróz je oszronią, są piękne:)