Czasem wyraźnie czuję, że On coś kombinuje, że zaczyna się jakiś zakręt, szykuje jakaś zmiana. On powoli przestawia parametry i dane na komputerze, niezbyt gwałtownie, prawie niepostrzeżenie wprowadza nowe współrzędne w nawigacji pokładowej.
Udaję, że tego nie widzę. Nie przeszkadzam Mu. Zastanawiam się tylko co się wydarzy za zakrętem. Widzę jak powoli przekręca kierownicę i zmienia trasę, skręcając w inną drogę. Nic nie mówię. Czekam, nie przeszkadzam, nie pytam: dlaczego? gdzie? po co?
To jeszcze nie jest moment na takie pytania.
Po prostu patrzę przez okno i choć widzę zmieniający się krajobraz, nie protestuję.
Po co? Wiem, że On wie najlepiej i cokolwiek to jest, co mnie czeka, będzie dla mnie najlepsze.
Nie zgodnie ze światowymi standardami, lecz z Jego perspektywy.
Więc po co wierzgać przeciwko ościeniowi?
Po co pytać?
Teraz i tak nie zrozumiem, a może nawet nie zrozumiem tego nigdy, bo najnormalniej w świecie moja zdolność pojmowania Jego planów jest zbyt ograniczona. To jak próbować zamknąć ocean w bańce po mleku:)
Wystarczy, że bańka po mleku umie przeczuć, że On coś kombinuje;)
To i tak dużo jak na zwykłą bańkę.
Ale jak w praktyce odróżnić przestawianie sterów przez Niego od takich powichrowań, którym należy, w miarę możliwości rzecz jasna, przeciwdziałać? Gdy jakiś mój dobry (przynajmniej w moim przekonaniu) plan czy zamierzenie po raz kolejny spełza na niczym, to czy mam dać temu spokój, bo widocznie za zakrętem jest coś zupełnie innego, czy próbować dalej? To przecież codzienne pytania (przynajmniej u mnie) i codziennie jakoś trzeba w praktyce na nie odpowiadać.
Nie wiem Alu jak odróżnić? Ja to zwykle robię na „czuja”:) Jest jakiś rodzaj intuicji, która podpowiada. Jasne, że czasem błądzi, jak to intuicja. Ale na tyle rzadko, że można jednak zaufać. I teraz właśnie ona mi się włączyła. Patrzę na setki dribniutkich znaków, które czas powoli nanizuje na niteczkę i wiem, że ku czemuś to zmierza i czemuś służy. Jeszcze nie wiem czemu, ale wiem, że coś nadchodzi. Jakaś zmiana.