Zastanawiam się czasem nad fenomenem tego miejsca. Ono tak przyciąga ludzi i tak szybko i od pierwszego wejrzenia się w nim zakochują. Każdy wyraża to nieco inaczej. Jedni mówią o pokoju, jaki tu czują; drudzy, że to miejce, gdzie naprawdę odpoczywają i ładują baterie, opowiadają o ciszy i cieple, którym ten dom, ogród, las i sad emanują, o magii tego miejsca …
I kiedy zastanawiam się dlaczego tak się dzieje, pierwszą myślą, jaka mi przychodzi to, że jest ono na wskroś przemodlone. Przez moją babcię, która niemal nie rozstawała się z różańcem i miała cały notesik „swoich modlitwów” – jak to określała. Wszędzie też wieszała obrazy, obrazki i obrazeczki, kupowała czasem tandetne figurki Maryi podświetlonej koroną z lampeczek. I wszystko malowała na niebiesko:)
A potem odeszła i wszystko popadło w ruinę.
A potem przyszliśmy my. ( Choć teraz myślę, że to było wcześniej ukartowane przez Boga) I to, czego ona nie dokończyła, kontynuowaliśmy. Odnowiliśmy stare figurki, oczyściliśmy zniszczone obrazy, postawiliśmy na podwórku dwie kapliczki, a jedną małą powiesiliśmy na lipie tuż obok wjazdowej bramy. Znalazł tu swój dom św. Antoni i ojciec Pio, i św. Dominik i Anioły mojej drugiej babci… U nas też, tak jak u babci, jest dużo obrazów, ikon, figurek, świec. Różańców jest wprost zatrzęsienie, nie licząc nawet tych, które na pęczki wytwarzają moi uczniowie.
I modlimy się tutaj, z dziećmi i sami, w domu i poza nim, a modlitwa nadal wsiąka jak kadzidło w ściany, sufity, domowe sprzęty, drzewa w sadzie, w ziemię… Trzy lub cztery razy Ksawery odprawił tu mszę świętą, taką tylko dla nas i naszych przyjaciół.
Dom i to miejsce jakby wykąpało się w czystej źródlanej wodzie z tego wszystkiego, co go brudziło i zanieczyszczało przez lata i pokolenia.
Tak, modlitwa jest jak rosa z nieba i przemienia miejsca skaliste w żyzne grunty, pustynie w ogrody, miejsca bez życia w tętniące arterie, umarłych we wskrzeszonych.
Bo to miejsce, zanim tu przyszliśmy nie było dobre do życia. Dużo zła się tu wydarzyło, za mało tu było miłości, zbyt dużo agresji, kłótni, pijackich bójek. Ruiny i zgliszcza, nie tylko te ze szczątków cegieł, kamieni i desek. Ruiny i zgliszcza po rodzinie, ludziach, relacjach, miłości.
A dziś.
Miejsce, gdzie każdy od progu czuje się jak w domu. I gdzie się chce wracać.
Dla mnie to niesamowita tajemnica. Nikt nie pojmie tego, tak dobrze jak ja. Co się stało z tym miejscem, którego jako dziecko nie lubiłam, bo było smutne, mroczne i jakby zamrożone. A teraz dotykam tego samego miejsca, a ono jest ciepłe, dobre, tętniące życiem i radością.
Niektórzy mówią o nim „kawałek nieba” lub „skrawek raju”. Czasem myślę, że nie wypada tak mówić o zwyczajnym domu, ogrodzie i sadzie. To brzmi jak herezja. Ale bywa, że moje serce szepcze:
– Może mają rację.
Może Bóg podarował nam kawałek błękitnego nieba, a my tylko zadbaliśmy, by nie straciło koloru:)
Choć dach zrobiliśmy zielony i na zielono przemalowaliśmy okiennice babci. Bo jednak my, to my;)
W niektórych językach jest jedno słowo obejmujące barwę niebieską i zieloną. Może zielony to taki naziemny błękit😊 U Was się to sprawdza.
dodam też, że również na naszej polskiej ziemi trzeba czasem głosowanie robić czy kolor jest zielony, czy niebieski. Ostatnio takie głosowanie robiłam u pierwszaków, było pół na pół, a nawet byli tacy, co widzieli uednocześnie kolor zielony i niebieski:)
Bardziej elegancko taki odcień można nazwać morskim, dla mnie to… skisły niebieski.
o morski też pytałam, parę osób go widziało, ale bez przekonania🤭😁