Siedzimy obie w ich słonecznym saloniku podobnym do jakiegoś muzeum. Wszędzie piękne przedmioty, zabytkowe meble, obrazy w złotych ramach, tapety, stylowe firanki, kryształowe kieliszki i karafki, okrągły stary stół, nobliwe krzesła, wykwintne fotele. Nawet zapach jest jak w starym muzeum. I gdybyś tu siedział nawet parę godzin, nie zdążysz nazachwycać się wszystkim wokół. A to tylko jeden pokój. Są jeszcze inne, i kuchnia, i dwa ganki, i poddasze. Wszystko takie.
Przyjechałam tu tylko na chwilę i tylko na chwilkę usiadłam. Zaraz jadę na mszę, ale długośmy się nie widziały, więc chcemy zamienić parę słów. Co u jej córki Pauli chorej na raka? Jest ok, jest czysta. Co u mojego męża? Jest ok, chemia działa.
Nagle ona pochyla się ku mnie i nieco ścisza głos:
– Jesteście za dobrzy – mówi z troską – Ludzie was będą wykorzystywać.
Jest to tak dziwne i nieoczekiwane, że aż zamieram z wrażenia.
A potem rozmawiamy o Nusi, bo Paula jest jej chrzestną i oto na stole leży malutkie pudełeczko z prezentem na 18 urodziny. Mam jej przekazać.
– A co chce studiować?
– Historię sztuki – odpowiadam ze śmiechem.
– Fajnie, ale z tego chleba nie będzie – niepokoi się moja rozmówczyni.
– Tak samo mówili nasi rodzice, że po naszych studiach oboje umrzemy z głodu. – śmieję się – I niech pani spojrzy. Jeśli Bóg się uprze i poprowadzi, człowiek nie zginie. Wystarczy zaufać.
Patrzy na mnie chwilę, wygląda jakby robiła skan naszego życia, a potem rozjaśnia się nagle i wykrzykuje:
– Masz rację Rut! Masz rację! Niech idzie, gdzie ją serce ciągnie.
* * *
Zauważyliście, czasem takie drobne spotkania wpadają nam na dłużej do serca niż nawet najdłuższe rozmowy z innymi.
Może dlatego, że stawiają nam jakieś ważne pytania. Albo dają ważne odpowiedzi. Albo jedno i drugie.