Nie nadążałam już z podlewaniem kwiatów i ogródków. Upały niemiłosierne i ani kropli deszczu.
Wczoraj więc przypomniałam sobie stary indiański sposób na wywoływanie deszczu:) Otóż, zauważyliśmy już jakiś czas temu, że gdy tylko umyjemy okna dachowe ( a robimy to najwyżej dwa razy w roku), zawsze potem pada.
Naszykowałam więc wiadro z wodą do mycia ram, ściereczki i płyn do szyb. Mąż powyjmował liście z kołnierzy okiennych i zabrałyśmy się za pracę. W okrojonym żeńskim składzie, bo bez Alusi, która właśnie pojechała w Bieszczady.
Okien jest cztery, więc mycie ich, łącznie z uprzątnięciem pokoi, zajmuje ponad godzinę.
Gdy tylko to uczyniłyśmy, niebo nagle zaczęło ciemnieć, a po kwadransie pojawiły się pierwsze krople. Nieśmiało sobie kapały, przerywając raz po raz, więc, by je rozochocić, wywiesiłam jeszcze prowokacyjnie cały sznur świeżo upranych ręczników i ściereczek.
No i się zaczęło:)
Poszła taka zlewa, jakiej już od dawna potrzebowała cała okolica.
Dziś pomyłyśmy okna na parterze domu i efekt był identyczny. Już trzy razy padało. Kolejne pranie wisi na sznurze, a z daleka już słychać pohukiwania burzy👍
Wniosek jest jeden. Choć mamy już XXI wiek, wciąż stare indiańskie metody się sprawdzają:)
Polecam jeśli u was nadal sucho.
Pięknie napisane 🙂
Z indiańskim pozdrowieniem