Przekwitły tulipany, szafirki i narcyzy, kwitną jeszcze bzy, judaszowiec, bratki we wszystkich doniczkach, stokrotki na trawie jak słoneczka.
I nasz co rok chorujący kasztanowiec. Żyje ze swoją dolegliwością i dzielnie zakwita co roku i co rok jesienią przynosi parę garści kasztanów. Jest w tym uroczy i jest dla mnie kolejną lekcją z lekcjonarza życia, tą pod tytułem: „Można być ciężko chorym i przynosić obfity owoc.”
I jeszcze nasze stare jabłonie, niektóre rozpłatane na pół, ze śmiertelnymi ranami nie do uleczenia, kwitną regularnie i obdarowują nas co drugi rok mnóstwem jabłek.
„Nawet będąc śmiertelnie rannym, można kwitnąć i przynosić owoc”. – szepczą, gdy spaceruję w sadzie.
Tamaryszek powoli zmienia się różową chmurkę, azalie obnażają swoje wdzięki, czosnki ozdobne chwieją się fioletowymi pomponami, winobluszcz zielonymi ramionami oplata nasze patio, krzewuszka czeka jeszcze w różowych pąkach, a kalina tworzy już białe rozetki.
I- jak zwykle o tej porze roku – czekamy z nadzieją, że któraś z naszych paulowni zakwitnie choć jedną liliową trąbką. I zakwita. Ma ich aż cztery. Cieszymy się jak dzieci, z głowami zadartymi do góry:)
Jedno następuje po drugim. Gdy coś przekwita, w jego miejsce pojawia się inne, kolory mienią się co dzień inne, życie nie zamiera, lecz płynnie się zmienia. Co dzień inne, lecz równie piękne.
Tak samo my.
Powoli przekwitamy, a na naszym miejscu pojawiają się piękne odrosty z naszych korzeni – młode, świeże krzewy obsypane kwieciem.
Życie naszych dzieci z roku na rok bujnieje, są już zupełnie samodzielnymi bytami, niezależnymi od nas, wyrosłymi z nas, lecz nie będący naszą częścią. Nie muszą już pić naszych soków, wytworzyły własny krwioobieg, są już w innym ekosystemie. Miło na to spojrzeć jak sobie radzą z życiem, jak się zmagają, dokonują wyborów, jak rosną, mężnieją i zwyciężają.
A my jak te stare jabłonie. Jeszcze kwitniemy, ale coraz bardziej krusi. Nie wiemy czy następna burza nie będzie naszą ostatnią i ile wiosen jeszcze nam zostało.