Przypomina mi się, gdy ostatnio rozmawiałam z moimi uczniami o pustym grobie Jezusa.
I mówimy sobie po raz n-ty, że Chrystus stamtąd wyszedł, zmartwychwstał, że tylko trzy dni, że płotna i chusta…
A tu nagle ktoś z sali pyta:
– A kości zostały?
🙂
Ksiądz właśnie na ambonie znowu opowiada o zmartwychwstaniu, a ja przypominam sobie to pytanie. Może niemądre, nieprzemyślane, dziecięce, ale…
czy w głębi serca gdzieś nie nosimy tej wątpliwości, niedomówienia, zawahania?
A kości? A skóra? A włosy? Wszystko? Naprawdę wszystko?
* * *
Teraz siedzę w ławce i uśmiechając się sama do siebie powtarzam:
– Tak. Nie ma tam Twoich kości. Jesteś w niebie. Wraz ze swoją skórą, włosami, kolorem oczu. Poszedłeś tam i zabrałeś paznokcie, wąsy, uszy, każdy włosek z brwi, każdą rzęsę, usta, białe zęby. Zastanawiam się skąd wziąłeś ubranie, bo przecież w grobie go nie było. I czy Twoja broda nadal rośnie i jak ją tam ścinasz. Czy wypadają Ci rzęsy jak mnie czasem. Czy rosną paznokcie? A ślina w ustach? A pot, krew, łzy? Jakie masz ciśnienie i tętno? Czy masz ciepłe ręce czy chłodne jak ja? Twoje upodobania i ludzkie talenty?
Nie na wszystkie te pytania umiem odpowiedzieć, ale od samego ich zadawania coś się zmienia, rośnie moja wiara, moja ufność i nasza bliskość.
Bo jeżeli to wszystko prawda – choć tak trudna do zmieszczenia w ciasnym ludzkim umyśle – to nie jest żadnym problemem, byś pokazywał się komu chciał, mówił słyszalnie, dotykał dotykalnie, chuchnął na policzek ciepłym obłoczkiem, połaskotał brodą, gdy przytulasz, podał dłoń, usiadł przy stole, wypił herbatę…
Nie ma żadnych przeciwwskazań byś po prostu TU był, bo…
… nie ma Cię w grobie.
I jeszcze zapach. Zapach Jezusa 🙂
Tak. Zapach. Każdy ma swój własny, niepowtarzalny. On napewno też:)
Właśnie. Zapach który znasz, bo wtulałeś/aś się dziesiątki razy w czasie smutku, samotności, burzy.
I dlatego też nigdy nie „wybrzydzałam” na Tomasza, że niedowiarek. Dobrze, że dla siebie zażyczył tego, czego zażyczył… tak wprost i bez ogródek. I nie kupuję wysublimowanych wersji, że gdy już Jezus mu się ukazał, to Tomasz tylko wyszeptał wyznanie wiary i adorował z oddali. Nie, myślę, że dotknął. Na całego, dokładnie, tak jak chciał. W imieniu nas wszystkich.
Mnie też Tomasz był bliski. Choć być może nie dotknął. Gdybym ja zobaczyła, już nie musiałabym dotykać. Chciałabym, ale nie musiałabym.
Mnie zawsze poruszają te wspólne posiłki po zmartwychwstaniu 🙂
Mam nadzieję, że też kiedyś zjem z nim jakąś rybkę na plaży. I to całkiem za darmo 😉 Większą, niż mogę sobie wymarzyć.
Jeszcze będzie najpiękniej.
A widzisz, a mnie sceny posiłków nie poruszają. Najbardziej ta scena, gdy Maria płacze przy grobie, a On przychodzi i mówi jej imię. Oraz ta, gdy trzy razy pyta Piotra: czy kochasz mnie? To są moje najukochańsze sceny po zmartwychwstaniu:)
Mnie poruszają. Choć tyle lat byłam niejadkiem😊
Mnie nawet nie poruszają porównania Królestwa Bożego do uczt u króla:) Po prostu jedzenie nie jest dla mnie istotną czynnością.
Co innego obraz doliny, ogrodu czy łąki, po której można spacerowac i biegać.
Więc- jak już przyjdzie co do czego – tam mnie szukajcie, a nie przy stole😁
Od stołu to i ja nawiewam. Ale przy ognisku, to zupełnie inna sprawa!
I skoro temat zszedł na jedzenie, to… chciałam coś jeszcze dodać. Może ktoś…
Nauczyłam się cieszyć jedzeniem, gdy stworzyłam własny dom. W tym domu się cieszę. I u przyjaciół.
Mam pięćdziesiąt kilka lat i w rodzinnym domu dotąd nie do końca potrafię się tak w pełni cieszyć jedzeniem. Co więcej, muszę często z wysiłkiem powstrzymywać swoje nerwicowe reakcje. Uraz dawnego niejadka zmuszanego do jedzenia.
Nie róbcie tego swoim dzieciom, proszę!
Nigdy nie zmuszałam i nie zmuszam moich dzieci do jedzenia. Nie ma u nas czegoś takiego jak obowiązkowe posiłki. Jeśli ktoś nie chce jeśc śniadania lub obiadu, nie je. Znajdą się chętni na jego porcję;)
Historię mam podobną jak ty Alu, czyli płakanie nad talerzem, bo trzeba było zjeść wszystko, a ja nie mogłam.
Ale z upływem lat, roxumiem coraz bardziej moją mamę. Byliśmy przeraźliwie chudzi i było nas siedmioro, a higienistka ze szkoły dawała karteczki, że dzieci mają niedowagę i trzeba je lepiej żywić:( Też źle bym się czuła jako matka.
A niedowagę wg mądrych wskaźników mam do dziś😁 I dobrze mi z tym.
Hi, hi, też byłam bladawcem i chudzielcem… rzecz w tym, że nawet z tej pespektywy patrząc, to absolutnie przeciwskuteczne, takie zmuszanie.
Nasza starsza córka niemal całe życie była poniżej trzeciego centyla. Ma się dobrze, jest silna i zdrowa, na uczelnianym judo mocuje się z facetami. I dużo je😊 Próbowała dobić do wagi potrzebnej, by być dawcą krwi, ale natury się nie przeskoczy.
szczęściara – Córka 🙂 inni to mają tak, że czego nie zjedzą, to od razu 5 kg więcej
U nas z jedzeniem jest tak, że gdy syn pyta, co jest do jedzenia, a ja mówię: „zupa”, to on mówi: „Nie pytam, co jest do picia, a co jest do jedzenia!”
Na święta zrobiłam serniki z 5 kg sera, wielką blachę mazurka, 2 babki – owszem, rozdałam trochę rodzinie i nie został nawet okruch z tych ciast:)
Śmiejemy się, że ochroniarz z naszego osiedla widząc nas wracających z marketu z wielkimi siatami, mówi: „znowu noszą”. I zawsze zastanawia mnie, ile jedzenia idzie w większych rodzinach niż nasza. Chyba tony.
Moje ulubione zdanie: „Zabrano Pana i nie wiem, gdzie Go położono” Cudowne zdanie, bardzo ludzkie a zapowiadające te wszystkie późniejsze niezwykłości.
No właśnie, a ja odwrotnie, pamiętam, jak w dzieciństwie męczyły mnie sugestie „napicia się” czegoś mlecznego na przykład… bo jak można napić się jedzeniem?!
Ubranie… Też saię nad tym zastanawiałam…