Takiego dnia doczekać.
Usiąść niezobowiązujaco i jak gdyby nigdy nic na środku podwórka, oprzeć plecy o leżak. Małymi łyczkami sączyć nieco cierpki napój, zimny grzaniec z rumem. I w gasnącym upale wieczora patrzeć jak bawi się najmłodsza córka. Zakręca długi, niebieski sznur, na którym wisi huśtawka i powoli wprowadza się w ruch wirowy. Powiewają długie włosy, lśnią w słońcu.
– Zaraz nagram i wyślę babci! – krzyczę – Zobaczysz, umrze z przerażenia.
– Nagraj, nagraj – zachęca mnie przechodzący obok mężulek – Niech babcia zobaczy co wnuczka robi.
Taka podobna do mnie, choć nie w tym wirowaniu i huśtaniu, którego nie znoszę.
Coś mruczy do kota, który zainteresowany podchodzi jej pod nogi.
Doczekać tego dnia i wielu jeszcze innych, równie pięknych.
Wypić toast na cześć życia. Warte jest by je świętować.
Na sznurze tańczy obrus: biały, wyszywany w kwiaty. Musiałam go uprać, plamę ręcznie szorować, bo koszyk z grzybami nieopatrznie zostawiliśmy przed wyjazdem i grzyby pociekły. Nieładna brązowa sztywna plama upsyrzyła obrus. Nie dało się jej wywabić. Jeszcze spróbuję odplamiaczem, ale … nie rozrywam szat.
Cóż, takie jest życie. Bywa, że coś jest nieodwołalne i bezpowrotne. Uczy cię tego na poplamionych obrusach, sprutych swetrach i rozlanym mleku. Na takich drobiazgach. Żebyś później łatwiej zniósł większe straty. Żebyś ostatecznie podniósł się nawet po śmierci przyjaciela, żył po diagnozie ciężkiej choroby i śmiał się, gdy stracisz pracę i odbudował dom po burzy.
Małymi słodko – cierpkimi kroczkami uczy cię życie życia.
Wtedy dostrzeżesz każdy taki dzień jak dziś, każdą taką godzinę, chwilę, oddech.
I szepniesz: „jak dobrze było tego doczekać, dojść aż tutaj. Szmat trudnej drogi za mną, ale jestem.”
Przepiękne myśli!
Słowa dodające otuchy.