To trochę wygląda jakby dłonie nas świerzbiły.
Wszystko robić, żeby coś porobić.
Alusia siedzi w kącie kanapy lub na fotelu lub na stołeczku i dzierga wielką serwetę na nasz stolik w salonie. Nusia pochylona nad swoim koszyczkiem z mulinami wyszywa na tamborku.
Nawet Lalcia zaczęła nieśmiało wyszywać:)
Ja maluję, układam kwiaty, wieszam girlandy z róż i upinam wianki, a w głowie buzuje milion pomysłów.
– Szybko! Róbcie coś pożytecznego! – śmieję się, cytując tekst matki wygłoszony do córek z niedawno oglądanej „Dumy i uprzedzenia”.
Malowanie na szkle, wyszywanie, szycie, haftowanie, malowanie kamieni, robienie donic z betonu, produkcja magnesów na lodówkę, zbieranie nasionek i ich pakowanie, suszenie ziół i kwiatów, kiszenie buraków, szlifowanie starych ram okiennych, złocenie ram na obrazy, hodowla nowych sadzonek fiołków afrykańskich… Oprócz tego normalne codzienne obowiązki: pranie, sprzątanie, gotowanie, zakupy, podlewanie kwiatów, mycie podłóg itp.
Co w tym czasie robią nasi panowie?
O, tego rozum ludzki nie ogarnia:)
Burzą stare szopy, sieją nowe trawniki, kończą budowę warsztatu ( obróbka dachu), wożą gruz pod wylanie tarasu, tną drewno na zimę, robią tony mebli, spawają, jeżdżą traktorem, remontują starą przyczepkę, wieszają huśtawkę dla Lalci i rysują na kartkach projekty kolejnych budynków, które mają tu stanąć, ponoć lada dzień;)
Jest takie powiedzonko: „całej roboty nie przerobisz”.
Staram się powtarzać je sobie regularnie i cytować mojemu mężowi, którego zaczynam podejrzewać o pracoholizm.
Ostatnio zasłyszałam nieco zaskakujące zdanie:
„Staraj się regularnie nic nie porobić”.
Nie zrozumiałam go od razu, bo brzmiało jak zachęta do lenistwa, a oboje jesteśmy wychowani w kulcie pracy i wpojono nam pogardę dla siedzenia z założonymi rękoma.
Babcia Rubaszna do końca swych dni była przekonana, że nawet nauka to wysublimowany rodzaj „byczenia się” 🙂
Ale od jakiegoś czasu już rozumiem. I staram się.
Nic nie porobić, po prostu być, oddychać, patrzeć, widzieć, słuchać, słyszeć, czuć, być samym czuciem, pozwalać myślom przepływać i odpływać, nie planować w tym czasie kolejnej pracy czy aktywności.
Nie jest to łatwe, ale staram się.
Właśnie wymyśliłam, że zrobię kolorowe ptaszki ze szpachli do drewna i uszyję maty do suszenia naczyń 😉
Jak dobrze, że Bóg wymyślił siódmy dzień:)
I ja zostałam wychowana w kulcie pracy. Ciągle trzeba było coś robić, w moim odczuciu nawet na siłę. Gdy jeździliśmy na wieś do dziadków, tam było to samo. Jakby ta kompulsywna praca miała być jakimś usprawiedliwieniem. Odkąd wyprowadziłam się z rodzinnego domu od razu mi przeszło. Bardzo lubię nic nie robić i nie mam z tym problemu. Podejrzewam, że nawet dlatego tak lubię wyjazdy, bo w domu jednak muszę wykonywać różne obowiązki ( kompleksowe sprzątanie, pieczenie ciast, wizyty u lekarzy itp) a na wyjazdach jest tego o wiele mniej:) Uważam, że wychowując troje dzieci na dobrych (w miarę) ludzi i sporo pracując zawodowo (czyli m.in. wychowując sporą gromadkę dzieci) solidnie wykonując tę robotę robię wystarczająco dużo. Nie mam najmniejszych wyrzutów leniąc się godzinami z książką. Ale z drugiej strony szydełkowanie lub malowanie to też wspaniały wypoczynek połączony z pożytecznością 🙂 Życzę Wam zatem wiele takich chwil w te cudowne wakacje:)
A widzisz, a ja mam wyrzuty. Godzinami, z książką? Nie do pomyślenia. Rzeczywiście, jedynie jakiś wyjazd na chwilę daje wytchnienie. Chociaż też nie może to być urlop na leżąco, absolutnie plaża i smażenie się na niej;)
Gdy czytam Twoje wpisy często jestem zdumiona, ile Wy robicie. Nawet trochę mi wstyd, że my znacznie mniej (ale szybko mi mija, zbyt lubię odpoczywać). Jak można w takiej sytuacji mieć wyrzuty? Rut, jesteś niesamowicie pracowita, robisz tyle dobrych rzeczy – także tutaj, w internecie… Czynisz życie niezwykle bogatym Powinnaś odpoczywać, ile się da, aby jak najdłużej obdarzać świat tym dobrem.
Dodam jeszcze w ramach usprawiedliwienia, że czytam głównie książki, które coś wnoszą w życie, uczą (np historyczne, na faktach itp nie romanse a nawet rzadko beletrystykę), ale potrafię też leżeć pół dnia na plaży i na zmianę spać i czytać. Dziś nawet nie chciało mi się iść z synem na lody:) Uwielbiam to.
Pamiętam z katechezy z wczesnej podstawówki, jak siostra zakonna (cudowna zresztą) mówiła, że najpierw trzeba zrobić to, co potrzebne, potem to, co pożyteczne, i wtedy można przejść do tego, co przyjemne. Pomyślałam wtedy, że pożytecznych rzeczy tyle można znaleźć, że do przyjemnych nigdy się nie dojdzie. (Nie podzieliłam się tym spostrzeżeniem, rzecz jasna). Tak czy inaczej, nigdy nie miałam ciągot, by na siłę wyszukiwać „pożyteczności”. Solidne zrobienie tego, co potrzebne, to naprawdę – solidna robota. A dalej – jak w duszy gra. (Często bywa to zarazem przyjemne i pożyteczne, ale nie czuję przymusu, aby tak było).
A ja tak lubię właśnie siedzieć i nic nie robić 🙂 To do robienia muszę się przymuszać, bo mogłabym cały dzień być ze swoimi myślami i zachwyceniami…
Kiedyś myślałam, że to lenistwo, bo moje zamyślenia były tępione przez ludzi wychowanych w kulcie pracy. Teraz myślę, że to duży dar. O ile oczywiście się z nim nie przesadzi 😉
Noszę to tak głęboko w sobie, że trudno to wydłubać. Tym bardziej, że w porównaniu z moimi dziadkami, którzy ciężko pracowali na roli i rodzicami, którzy musieli być jednoczesnie zaradni, silni i pracowici mając na utrzymaniu siedmioro dzieci, słabo wypadam:)
To nie jest tak, że nie odpoczywam, że nie suadam, nie czytam książek, nie zamyślam się…
Ale w środku mam jakiś mechanizm, który wciąż mnie gdzieś goni, coś każe robić, nie marnować czasu.
Ostatnimi laty moje ciało samo się dopomina, by zwolnić. Więc musiałam przekonać się do tego, że czasem trzeba np. zdrzemnąć się w ciągu dnia. Kiedyś to było dla mnie niemal grzechem śmiertelnym:) Myślę, że to moje cialo jeszcze wiele mnie nauczy. I chcąc, nie chcąc będę musiała więcej odpoczywać:)
Staraj się regularnie nic nie porobić – toc to przepis na szabat – pomyślałam sobie w trakcie czytania
a potem przeczytałam morał by Rut :))
🙂