– I żeby na progu kwitły rumianki… czy marzyłaś kiedyś o tym? – zadał mi znienacka pytanie w głowie.
Siedzę na patio, przy stole Babci Niebieskiej, ptaki dają poranny koncert, kawa stygnie.
– Czy myślałaś kiedyś o tym? – znowu pyta.
– Nie, nasze marzenia nie są aż tak szczegółowe – odmyślam mu – raczej malowane jak odręczne szkice, takie mniej więcej, bez zachowania proporcji, poszukujacą kreską. Nie ma w nich zwykle drobiażdżków jak rumianek kwitnący przy wejściu. W moich nie było nawet tego stołu, nie było dźwięku wiertarki z warsztatu mojego męża, ani tego rudzika, który przysiadł na sznurze na pranie. Nawet tego domu tam nie było, bo wszak to była obora, taka z tych nie-do-pomyślenia, by kiedykolwiek była czymkolwiek innym niż starą oborą:)
* * *
Więc jest tak, że Ktoś za nas i dla nas wszystko to wymarza, rysuje każdy szczegół, zaskakuje raz po raz szaloną inwencją. Ktoś dla mnie wymarzył moje życie dużo wcześniej nim sama wiedziałam czego pragnę i oczekuję. Ba, były rzeczy, ludzie i wydarzenia, które śniły mi się po nocach, a ten Ktoś delikatnie mnie ugłaskał i powiedział: „to nie dla ciebie, uwierz mi”.
A potem wymyślił dla mnie całe to szczęście…
I dom, i męża, i dzieci, pracę, przyjaciół, obrazy, koty, kwiaty, ptaki, drzewa, układ chmur na niebie, konstelacje dni, rumianek na progu domu.
Narysował projekt wszystkiego i wręczył mi w pięknej teczce.
– To Ty, prawda?
* * *
– A krzyże? – pozornie zmienia temat.
– Tak, krzyże też. Bo – choć wymyka się to ludzkiej logice – bez krzyży nie byłabym szczęśliwa. Nie rozumiem tego, nikt nie rozumie. Lecz nasze rozumienie nie konstytuuje prawdy. Ona jest prawdą niezależnie czy rozumiemy ją czy nie.
Łatwiej nam się rozumie szczęściodajność rumianka przy wejściu do domu.
Uśmiecha się.