Jestem.
Przepełnia mnie to niewymowną radością.
Przecież mogłam nie być.
Mogłam dziś nie zobaczyć tego pochmurnego styczniowego i znowu ośnieżonego poranka.
Mogłam nie otulić się zapachem rozkwitających hiacyntów.
Ba, mogłam ich wcale nie dostać od Moni na urodziny. Bo przecież nie byłoby mnie.
Jestem.
Gdyby mnie nie było, ten fakt pociągnąłby za sobą daleko idące konsekwencje.
Nie byłoby moich dzieci, tego domu wymyślonego z obory, mojej miłości do męża ( o, jakby to boleśnie odczuł), nie byłoby mojego zapachu, moich pamiętników, przyjaźni, obrazów…
Jestem.
Ktoś tak chciał.
Wymyślił mnie jeszcze przed założeniem świata. Trochę powagi wrzucił do moździerza, sypnął obficie niepowagą dla uzyskania harmonii smaków, dorzucił wrażliwość i światłoczułość, parę listków oślego uporu, papryczkę ironii i ciętej riposty. Podgrzał trochę, roztłukł dla wydobycia aromatu i smaku. Trochę bolało.
I oto ja.
Jestem.
Ktoś mnie chciał, a wkrótce potem dołączyło do Niego paru innych amatorów mojego bycia. Jestem w ich gronie:)
Dobrze jest być.
Po prostu.
I już na zawsze.
Cokolwiek by się stało, BĘDĘ.
Mistrzowski przepis! Ale nie do powtórzenia… jak zresztą każdy Jego przepis na człowieka.
Niebo, jak sądzę, to miejsce spotkania amatorów bycia: własnego, innych i oczywiście wspólnego.
A tu powolutku się do tego wprawiamy.
a największy amator bycia to On sam:) Nie przez przypadek ma imię „Jestem, Który Jestem”😉
” W Twej księdze były zapisane
wszystkie dni przeznaczone dla mnie
gdy jeszcze żaden z nich nie istniał
Jakże są wspaniałe
Twoje myśli Boże!”❤️
Psalm 139,16-17
zainspirowałaś mnie do napisania kolejnego posta:)