Każdego ranka czujemy się zaskoczeni tegoroczną wiosną. Bywa, że budzi nas słońce przenikające białe lniane zasłony, bywa, że szum deszczu pukającego w dach i szyby, zdarza się, że wyglądając przez okno widzimy zimowy pejzaż – świat otulony w śnieg, oszroniony i mroźny. Rośliny radzą sobie z tym jak umieją, większość stulona ciasno w kokonach pączków i zawiązków liści nie kwapi się ze startem w nowy sezon.
Jest jednak jeden wyjątek.
Stokrotki.
Te, nie zważając na śniegi i mrozy, zgodnie z kalendarzem i wbrew wszystkiemu innemu wypuszczają pączki i rozkładają koronkowe bladoróżowe płatki tuż obok tych śniegowych, zimnych.
Dla nich nie istnieją trudne czasy i anomalie pogodowe, wszystko jest jak być powinno, więc nie ma powodu, by odkładać to, co się miało zrobić ani na chwilę:)
Kwitną więc sieczone zimnym deszczem, ważone przymrozkami, szarpane wiatrem, otulone piórkami śniegu.
Bo przecież słońce jest zawsze. Co z tego, że czasem go nie widać:)
* * *
16 grudnia 2007 roku nasza rodzinka poświęciła się Najświętszemu Sercu Jezusa. Przypomnieniem i pamiatką tego wydarzenia był obraz Jezusa miłosiernego podarowany nam przez moją mamę. Obraz towarzyszył nam od tamtej pory nieustannie. Niestety po latach tak wyblakł, że Jezus wyglądał na nim bardziej już jak zjawa niż postać człowieka. Chcieliśmy dokupić nowy nadruk, ale nie mogliśmy znaleźć odpowiedniego do ramy. Myśleliśmy też o kupieniu zupełnie nowego obrazu, ale wtedy nie zachowałoby się już nic z tego pamiątkowego. I tak dotrwaliśmy do dnia, gdy nagle pomyślałam odważnie: „A może spróbuję Go sama namalować”
Mąż dociął mi odpowiedni format do ramy i zabrałam się do pracy. Na wzór wzięłam inny obraz, mniej znany wizerunek Miłosiernego. Mniej znany innym, ale dla mnie jedyny i bardzo bliski sercu. Bo taki właśnie stał od lat w mojej rodzinnej parafii. Przed Nim wyklęczałam setki godzin i w Jego oczy patrzyłam od czasu, gdy jako nastolatka zakochałam się w Nim po uszy. To Jego właśnie błagałam o ratunek, ocalenie od grzechów, szczęśliwe życie, dobrego męża, cudowną rodzinę, drogę, którą pójdę, o wszystko…
Wszystko mi dał, choć przeprowadził przez sztormy, wichry i nawałnice, czasem na granicy życia i śmierci, przez godziny ciemności i obłędu. Ale dał wszystko – całe snopy światła i potrzebnych łask.
Właśnie ten obraz stał się moim wzorem, a jego malowanie było jak rekolekcje.
Gdy jednak powstał wizerunek, okazało się, że rama jest na tyle szeroka, że nie zmieszczę już napisu na dole: Jezu ufam Tobie.
Odłożyłam więc pędzle i odeszłam od sztalugi. Poszłam na spacer po podwórku i swoim zwyczajem doglądałam moich roślin, sprawdzając jak sobie radzą.
Wtedy zrozumiałam co mogę umieścić na obrazie zamiast tradycyjnego wyznania.
Uśmiechnęłam się i wróciłam do farb i pędzli.
Chwilę później u stóp Jezusa, wychylając się z rozpadliny skalnej, wyrosła mała bladoróżowa stokrotka.
Z daleka wygląda jak mała plamka. Niepozorne „coś”, bez znaczenia dla reszty świata.
Ale jest. Kwitnie.
Zupełnie bezpieczna przy Nim choćby waliła się i paliła ziemia pod nią.
Jezu ufam Tobie❤️❤️🌼
Mój mąż i syn pochylili się nad obrazem, gdy im oznajmiłam, że jest skończony.
– A to co? – zapytał młodszy.
– Stokrotka – odparłam.
– Cała mama:) – uśmiechnął się mój mąż i mrugnął do syna – Nawet nie musi się już podpisywać.
I tak oto znów wisi na naszej ścianie Miłosierny, patrzy na nas łagodnie, błogosławi, a stokrotka przytulona do Jego stóp przypomina szeptem:
„Nasze słońce jest zawsze. Nawet wtedy, gdy Go nie widać. Ufam Tobie.”
Ze stokrotkami było tak: jak po raz pierwszy pojechałam na rekolekcje ignacjańskie (będzie gdzieś kilkanaście lat temu), to na zakończenie ojciec prowadzący zachęcił, żeby się rozejrzeć i wybrać coś, co będzie nam przypominać o wierności Boga. Wokół ośrodka była łąka, na niej m.in. stokrotki – no to pomyślałam sobie, że mogą być.
Ale nie wpadłam na to, że rosną wszędzie.
Idziesz do pracy – stokrotki, idziesz przez osiedle – stokrotki, w dużym mieście – stokrotki, na wsi – stokrotki.
Ciągle przypomina: „JA JESTEM, JA JESTEM…”
Cudne.
Masz rację kawusiu, one są wszędzie. Ale u nas ich nie było:) I musiałam się nieźle napracować, uprosić u sąsiadów, na rozsiewać, naprzesadzać żeby były i tutaj🌸
Kocham stokrotki.
Kiedyś mój mąż, wtedy chyba jeszcze nie mąż wiózł bukiecik 3oo km….
Ja też je kocham. To moje ulubione kwiatki. I tak jak u Was i mój mąż, jeszcze wtedy nie mąż przynosił mi je często. Zrywał je na trawniku przed akademikiem;)
❤🙌
Genialne 🙂