Nad sufitem coś galopuje w szaleńczym pędzie, skrobiąc pazurkami. Podnoszę wzrok znad książki. Po chaotyczności ruchów wnioskuję, że to wiewiórka. Wiewiórki nie należą do racjonalnych stworzeń i zachowują się jak małe dzieci. Parę tygodni temu za pralką śmignęła mi jaszczurka. Nigdy nie udało się jej nam złapać, może więc mieszka z nami do dziś. Jest cichutka i nikomu nie przeszkadza. W dziupli starej jabłoni zamieszkały szerszenie. Mąż miał się tym zająć, bo „jednak to szerszenie”, ale nie miał czasu i rój sobie mieszka nadal nieopodal. W rynnie zakwitły drobne kwiatki podobne do lobelii. Wyglądają uroczo. Olbrzymia ćma podobna do zasuszonego liścia śpi na siatce okiennej. Na bukietach przyniesionych do domu wprowadzają się zaspane ślimaki i ruchliwe jak złoto pajączki. Raz po raz z domu trzeba wypraszać nieproszoną mysz. Koty czasem przeoczą którąś.
Dom tętni więc życiem nie tylko naszym, ludzkim. Jest pełen spraw mniejszych niż nasze wielkie troski, zamyślenia i fantazje. Żyje i ludzkim śmiechem i dreptaniem pająka, stukotem nóg Lalci zbiegającej po schodach i szalonym tańcem nad stropem kogoś-tam futrzastego, chrapaniem ludzkim i bzyczeniem osy nad dzbankiem kompotu, szelestem kartek książki, które przekładam i uderzaniem motylich skrzydeł o szybę.
Przywykliśmy do tego zmieszania naszego ludzkiego losu z malutkimi losami tych, co przywędrowali tu z lasu, pola, łąki, ogrodu, sadu. Lalcia już nie krzyczy, gdy usłyszy bzyczenie, ani nie spędzają jej snu z powiek chrobotania i nocne skrobania. Chociaż czasem jeszcze spędzają;)
Nasz dom otacza bezpiecznie swoimi ceglanymi ścianami wszystkie sprawy małe i wielkie, osłania zielonym dachem i mnie i małą ćmę uczepioną ufnie jego okna.
* * *
Chciałabym nauczyć się tego od mojego domu. Umieć tak jak on przyjąć i docenić wszystko, co we mnie mieszka.
I dorosłą kobietę, z jej poważnymi zadaniami i całą jej wiedzą ( równie ważką co ciążącą) , i tego szalonego podlotka, który z podwiniętymi pod siebie nogami siedzi na parapecie i ukradkiem wygląda zza okien spojrzenia, zastanawiając się co by tu zbroić.
I – najbardziej chyba – tę małą dziewczynkę – która nic nie rozumie ze świata dorosłych, który ją otacza, ale umie słuchać obłoków, widzi śpiew drzew i wie tyle różnych rzeczy, które ten świat nazywa nieważnymi.
* * *
Patrzyłam ostatnio na mojego olbrzymiego dorosłego już syna, rozmawialiśmy o nim z mężem, o tym, że jest wciąż jakby zmęczony i niespokojny i jak moglibyśmy mu pomóc. Widzę jak moje kolejne dziecko dorasta, jaki to trudny proces, jak mierzy się z życiem i samym sobą, jak decyzje, które leżą przed nim przerażają go. Wiem, pamiętam, współczuję. To najtrudniejszy okres w życiu. Tyle musisz postanowić, a jesteś taki mały i taki niegotowy.
Modlę się za mojego syna. Oddaję go Maryi.
– Ty bądź jego Matką – proszę Ją – Poprowadź go. Ja Maryjo jestem tylko małą dziewczynką zamkniętą w ciele dorosłej kobiety. Nie nadaję się na matkę.
Umiałam go nakarmić i przewinąć mu pieluszki, gdy był mały, ale nie umiem go poprowadzić. – mówię Jej ze łzami. – Jestem tylko małą dziewczynką, tak samo zagubioną w tym świecie jak mój syn.
Wtedy słyszę w sercu słowa pełne łagodnego uśmiechu:
– Taka właśnie masz być. Ja też jestem małą dziewczynką, choć urodziłam wielkiego Syna.
Przyjąć w sobie to, co małe, delikatne i bezbronne. Jak mój dom przyjmuje wszystkie małe stworzenia.
Taka właśnie mam być.
* * *
– Jetem twoim pitklatkiem – mówił mi tak niedawno mój synek. Nie wymawiał wtedy poprawnie ani „s” ani „cz”.
– Tak, jesteś synku moim piTklaTkiem – droczyłam się z nim, tuląc go siebie.
– Nie – poprawiał mnie poważnie – Nie jetem piTklaTkiem. Ja jetem pitklatkiem.
Teraz, gdy mnie przytula, to ja jestem jak pisklę w koronie olbrzymiego dębu:)
Ależ mi to wszystko bliskie 🙂 Żyjący dom (u nas biegają po nocy trudne do łapania ryjówki), troska o dzieci i oddawanie Miriam… I uczucie, że jest się dziewczynką. Piękne zdjęcie nad jeziorem, urzekło mnie 🙂
Jakoś mi się wydawało, że mieszkacie Riv w starej kamienicy w Krakowie:) i teraz mi te ryjówki nijak nie pasują.
To zdjęcie zrobiła nam Kawusiowa. Piękne zdjęcia robi.
Mieszkamy w starym domku z małym ogrodem na przedmieściach Krakowa 🙂 Są ryjówki, jeże, wiewiórki, sarny w pobliskim lasku, całe mnóstwo ptaków z przewagą sójek, no i oczywiście moje ukochane bażanty… W lecie pełno bocianów na łąkach. Takie klimaty podmiejskie. Jest też stary dworek, stare domy coraz częściej wyburzane i zastępowane niestety nowoczesnymi pseudobunkrami. I duża stacja kolejowa w pobliżu, ku radości dzieciaków. 15 min pociągiem do centrum Krakowa 😉
Ojej. Cudnie. Moje klimaty. Bażanty też mieliśmy w sadzie, ale od kiedy na wiosnę sad troche uporządkowaliśmy, wyniosły się. Widocznie nie lubią porządku;)
ojej Rivulet! Ja podlasianka tesknie za bocianami, a mieszkam w Krakowie. Powiedz gdzie mieszkasz. Wybiore sie ogladac przyrode latem 🙂 Pozdrawiam cieplutko
Kierunek – Wieliczka 😀 chociaż łąk i bagiennych terenów pod Krakowem jest więcej, kiedyś mieszkaliśmy na Skotnikach i też było sporo zwierzyny 🙂
dzieki 🙂 Wszystkiego dobrego