nie mówiąc nic

– Znam takich, którzy, gdy skończy się epidemia, powiedzą: ” Ale się wycierpiałem, to było straszne. Czy wiesz, że przez kilka tygodni nie mogłem kupić mojej ulubionej szynki?” – słyszę jak mój mąż opowiada koledze przez telefon.
Śmieją się obaj.

I chciałabym zaprzeczyć, ale nie mogę.
Chciałabym żeby to był tylko żart, ale wiem, że tak nie jest.

* * *

Bo wielu z nas dotarło w swoim życiu na skraj absurdu i są tak zżyci ze swoimi oczekiwaniami i „życiowymi potrzebami”, że krótki, kilkumiesięczny prysznic zupełnie nic nie zmieni.
Niestety.

Będą tacy, którzy po śmierci tysięcy a może milionów ludzi, będą płakali nad swoimi utraconymi wakacjami w ciepłych krajach, połamanymi hybrydami, możliwościami rozrywek, wiosennymi wyprzedażami, które bezpowrotnie miną, ulubionym winem, brakiem opalenizny, wykupionym karnetem czy biletem na koncert, który odwołano.

Rozlegnie się zbiorowy wielki krzyk rozpaczy, pretensji, roszczeń, żądań, spraw o odszkodowania za niepowetowane straty, szukania winnych, domagania się ich głów.
Bo chciałem…a nie dostałem, bo pragnąłem…a nie było, bo czekałem i nic z tego, miałem plany…a wzięły w łeb, wpłaciłem zaliczkę, mam prawo, mam prawo…

Przypomina mi się upadła cywilizacja Cesartwa Rzymskiego. Tamten tłum, który pragnął tylko pełnego brzucha i niewybrednej rozrywki.
A tu chleb okazał się suchy, a igrzyska odwołano.

Tylko naprawdę poszkodowani jak zawsze będą siedzieć cicho.

Ci, którzy stracą bliskich,
Ci, którzy przeszli gehennę choroby,
Ci, którzy na zawsze utracili zdrowie
i ci, którzy umarli.
Oni nie przyłączą się do jazgotu i zbiorowej histerii nad szynką i wyjazdem last minute.

Błogosławieni cisi … albowiem oni jedni pojęli lekcję.

* * *
” Nie myślałem – napisze Miłosz – że żyć będę w tak osobliwej chwili.
Kiedy Bóg skalnych wyżyn i gromów,
Pan Zastępów, kyrios Sabaoth,
Najdotkliwiej upokorzy ludzi,
Pozwoliwszy im działać jak tylko zapragną,
Im zostawiając wnioski i nie mówiąc nic.”

[ Oekonomia divina, 1973]

O ruttka

Szczęśliwa żona od 25 lat, mama czwórki dzieci, w tym trójki dorosłych. Poszukiwaczka skarbów w codzienności, zakochana w Bogu i oddana Maryi. Zapatrzona w biblijną Rut - wierną aż do bólu i umiejącą zbierać z pól te kłosy, które przeoczyli inni. Kochająca poezję, książki, muzykę, rośliny, malowanie i piękno w każdej postaci.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 odpowiedzi na nie mówiąc nic

  1. Grażyna pisze:

    Żal mi tych, którym nikt nie pokazał piękna i Piękna, dobra i Dobra, którzy nie zobaczyli że życie może być inne. Taka mnie naszła refleksja po fali wyrzutów do młodych z rodziny ,że żyją po światowemu; a co myśmy im pokazali, czy widzą w życiu wujków radość i zachwyt, czy czegoś mogą pozazdrościć…

  2. ruttka pisze:

    Wiesz Grażynko, ja nawet nie myślałam o młodzieży kiedy to pisałam. Bardziej o ludziach w moim wieku i starszych. Bo przecież zachłyśnięci światem i sobą samym są w każdym pokoleniu.
    I zawsze jednak sceptyczna jestem wobec stwierdzenia, że trzeba coś komuś pokazać, podać na talerzu żeby umiał widzieć dobro i piękno i prawdę. Mnie też nikt nie pokazał jak budować dobre małżeństwo, jak kochać mądrze dzieci, żeby wybrać drogę życiową ze względu na pasję, a nie z powodu pieniędzy… To głównie sami sobie wykuwany drogę, los, sami kształtujemy siebie. Jest w nas zalążek i dobra i piękna i mądrości, który możemy rozwinąć lub zdusić. Pewnie, że jest łatwiej, gdy ktoś wskaże kierunek, ale to nas nie determinuje.
    Więc nie obarczam moich rodziców czy przodków za swoje błądzenia. I nie boję się, że przez moją nieudolność, moje dzieci zbłądzą.
    Pozdrawiam Cię Grażynko?

  3. Agaja pisze:

    Z całą pewnością uczymy się (oby!) tego co ważne i mniej ważne.
    I kiedy warto się przejmować, a kiedy niekoniecznie aż tak bardzo…

    Ale też w życiu nauczyłam się, że czasem wyrażanie irytacji drobiazgami jest próbą poradzenia sobie z czymś o wiele głębszym. Więc ktoś może zewnętrznie wpadać w rozpacz, bo złamał się paznokieć, a tak naprawdę to jest tylko czubeczek tego, co w nim dygocze…

    Ale jako to jest proporcjami – przypomniała mi się taka historia: dawno temu, jako młoda dziewczyna rozmawiałam ze starszą panią, która przeżyła oblężenie Paryża podczas II wojny światowej. Opowiadała ze zgrozą w oczach, bardzo plastycznie, jak okropne było to doświadczenie, jak był ostrzał i całe trzy dni musieli siedzieć w piwnicy. A ja miałam wtedy przed oczami gehennę wojenną mojej ciut od niej pewnie starszej Babci, jej głodowanie, cierpienia, lęki o życie dzieci, i swoje, utratę męża, wygnanie z domu, powstanie warszawskie…
    Proporcje?

    Pozdrawiam najserdeczniej!

  4. ruttka pisze:

    Albo ci Agajo, którzy w czasie wojny latami byli w niewoli. Dziadek mojego męża, gdy wrócił, nigdy nie chciał nic opowiadać o tym, co przeżył tak go to bolało. I my- zamknięci w izolacji, we własnych ciepłych domach, z wszystkim wygodami, najedzeni… Proporcje?
    Wystarczy chwila refleksji i dystansu do siebie samego, by przestać narzekać

  5. kawusiowa pisze:

    Ruttko, skoro o chorych mowa, westchnij, proszę, za siostry szarytki z Chełmna. Pomagały wszystkim jak szalone (można było zadzwonić nawet w niedzielę o 6 rano), posługiwały w szpitalu, robiły zakupy, szyły maseczki… i złapały koronawirusa 🙁

  6. ruttka pisze:

    pewnie Kawusiu❤️

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *