Kiedyś, gdy paliłam w piecu, płomienie wybuchły mi prosto w twarz. Przypaliły mi rzęsy, brwi i włosy nad czołem. To cud, że nie uczyniły mi większej krzywdy. Nie wypaliły oczu. Nie poparzyły skóry. Nie zajęło się ubranie.
To był ułamek sekundy. Ciąg wsteczny.
Włosy odrosły po jakimś czasie, a ja stałam się ostrożniejsza.
Śmierć Ewy nie była ułamkiem sekundy. Jej umieranie trwało ponad miesiąc.
Przez ten miesiąc pożar strawił we mnie wiele. Moje ludzkie myśli, moje ludzkie plany, moje ludzkie rachuby, moje ludzkie pomysły. Emocje, marzenia, mądrości… Wszystko stanęło w płomieniach. Zwinęło się i sczerniało jak palące się zwoje papieru. I rozsypało się w pył.
Ewa odeszła we wtorek, a ja z kupką mojego popiołu w Środę Popielcową stanęłam w szeregu ludzi. I- może najbardziej w moim życiu gotowa na usłyszenie tych słów: ” Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz”- skłoniłam głowę.
W takich chwilach jak ta płonie wszystko.
Wiesz już kim jesteś. A najbardziej wiesz KIM nie JESTEŚ.
Została we mnie tylko wiara. W Tego KTÓRY JEST.
Bo tylko ona przetrwa każdą pożogę.
Jak grudka złota w palenisku.
Ściskam cię, Ruttko, i cały czas pamiętam w modlitwie. Wiem, że to trochę monotematyczne… ale to chyba jedyne, co mogę zrobić ++
Dziękuję Kawusiu. Modlitwa to wielka pomoc. ❤️ bez niej byłoby czasem trudno zrobić jeden krok.
Otulam modlitwą…
Tyle mogę…
dziękuję ten płaszcz Mario?