Każda z nas bierze jedną zieloną poduszkę pod pachę i włochaty kocyk. Nasze kroksy z szelestem suną po trawie. Potem rytualne moszczenie się, układanie poduszek, zawijanie w koc. I już.
Leżymy na hamaku rozpiętym między brzozą a sosną.
O różnych porach dnia. Rano, w południe i wieczór. Między praniem a gotowaniem. Po zakupach i przed sprzątaniem.
Leżymy.
W międzyczasie wszystkiego. Pracy. Szkoły. Modlitwy.
Zdarza się nawet, że międzyczas rozciągamy jak gumę do pasujących nam rozmiarów:)
Laurka i ja.
Jej mała brązowa główka wciska się pod moją pachę, albo układa na brzuchu.
Aaaa.
I jeszcze bierzemy garść pudrowych miętówek.
Bez tego nasz międzyczas jest jak niedokończony obrazek. Bez tła smaku.
– Mamo, opowiedz mi znowu o jakichś dzieciach, które widziały Maryję. – słyszę stłumiony głosik.
– Ale ja już nic nie pamiętam.
– Przypomnij sobie – nalega głosik chrupiący miętówkę.
No i coś tam sobie zawsze przypominam. Dłuższe opowieści i te krótsze podobne do błysków na falach.
Zanurzamy się w nich obie. W historiach i w miętowym aromacie.
Dzięcioł puka nam nad głowami, szyszki co i rusz lądują obok i tylko cudem omijają nasze głowy. Przemknie jak duch nasza kotka. Zamiauczy. Zapachnie żywicą. Zastuka siekierą ze stodoły – to syn rąbie drewno na zimę.
Zatrzymać to. Zatrzymać wszystko w sobie. Dać osiąść jak grudkom złota na sicie. Na tym polega szczęście. Na niczym innym.
Nie ma go na końcu tęczy.
Sprawdzałam.
Bywa za to czasem na dnie ciemnych oczu moich bliskich i… na dnie filiżanki z kawą.
Złotodajna zwyczajność życia.
Błogie chwile szczęścia ulotne jak motyle…Ale pamięta się je długo. Zapadają w serce i ogrzewają wtedy, kiedy mały głosik jest już dorosłym głosem i nie koniecznie chce się przytulać. Buziaki kochane dziewczyny?
I ciebie całujemy Hanuś?
Kwiaty na zdjęciach bardzo ładne
Własnoręcznie wyhodowane?
Złotodajna zwyczajność. Dzieki, Rut Złotousta
?