niedoszli męczennicy

 

 

– Już nie mogę!!! – sapie najstarsza córka ledwie dysząc.

– Weź, zmieńmy się miejscami, bo już mi kark ścierpł – dorzuca, rozmasowując kręgi szyjne.

– Dobra. Chodź – przystaję na tę propozycję, bo sama już ledwo żyję.

Podczas roszady wachluję się książką i ocieram pot z czoła.

– Ale jestem mokra. – dodaję konkluzję – Ufff!!!

– Właśnie czuję!!! – wykrzykuje Alicja – cała poduszka mokra.

– Czekaj. Muszę chwilę odsapnąć – proszę.

Oddychamy obie głęboko.

– Dobrze. Jedźmy dalej. – zachęca dziecię nastoletnie, purpurowe na twarzy.

– Jedźmy.

 

I pewnie się zastanawiacie jakąż to ciężką czynność wykonywałyśmy obie tego zimowego wieczora.

Zmiana pościeli?

Nie.

Przesuwanie łóżka?

Nie.

Ćwiczenia wyszczuplające?

My? Odpada:)

Nie zgadniecie.

Ale… od początku.

Mój brat Max  (ten ornitolog zapalony) kupił mieszkanie. Mieszkanie z rynku wtórnego, więc  ze sprzętami  i wkładką. Wkładką były stosy starych książek upchnięte po szafkach. Ścisła czołówka klasyki polskiej i to w wersjach najprzyjemniej pachnących starością i mądrością epok. Prawie starodruki. Mickiewicze, Słowackie i inne wieszcze.

Max – zapalony w literaturze głównie ornitologicznej- znaleziska nie doceniał i miał szalone plany a to zrobienia  z tomów nóżek do ławy, a to wmurowania ich w ścianę, a to przewiercenia jako statywu do lampki, a to napalenia nimi w piecyku typu koza dla ogrzania atmosfery domowej.

Na szczęście moja córka – nieodrodne dziecię matki – w trakcie bytności u wuja zareagowała jak polskiemu dziecku przystało i …uprowadziła kilka buchów w walizce, a o reszcie męczenników doniosła macierzy.

Jam zaś, niewiele myśląc, uniosła się grozą i wystosowałam stosowny sms do brata o treści:

Wieszczami palić? Czyż Boga w sercu nie masz?

Znalezione obrazy dla zapytania płonące książki

Co poskutkowało błyskawicznie i Max tomiszcza ładnie spakował i kurierem wysłał na nasz adres.

I oto stoją na białej komodzie w kolejce do zaczytania. Krasicki rzewnie i malowniczo opisujący dolę chłopów na Wołyniu i Polesiu już się był doczekał. Uroniłam łzę niejedną.

A wczoraj?

Wczoraj przyszła kolej na Hrabiego Fredrę i jego komedie.

Zaczynałam właśnie  „Pana Jowiaskiego”, gdy pojawiło się obok moje nieodrodne dziecię i zajrzało mi na chwilkę przez ramię. Dosłownie na sekundkę zajrzało i … zarechotało. Rozsiadło się wygodniej przy moim boczku na łożu, podparło poduszkę pod plecy.  I zarechotało głośniej.

A godzinę później:

– Już nie mogę!!! – jęczało, trzymając się za nadwyrężoną śmiechem przeponę.

– A zobacz tu. – zachęcałam ocierając łzy z oczu.

Niedźwiedź acz głaśnie, to w krzyżach trzaśnie.

Śmiech zwabił resztę rodziny na łoże wielkie jak kuter rybacki.

– Z czego się śmiejecie? – zainteresowała się Laurka.

– Ala, ty się ucz!!! Ty masz maturę!!! – wystosował apel odpowiedzialny ojciec.

– Ale tato. Przecież to mi się przyda. Jak im na egzaminie prasnę takim cytatem, to ze stołków pospadają ze śmiechu.

– Szczególnie tym – dodaję – „Im kot starszy, tym ogon twardszy”.

Tu wszyscy wybuchają śmiechem.

 Znalezione obrazy dla zapytania fredro

Ach, Panie Fredro. Panie Fredro. Pana komedie to boskie komedie:)

I pomyśleć, że jako brykiet do piecyka miałeś skończyć:)

 

 

 

O ruttka

Szczęśliwa żona od 25 lat, mama czwórki dzieci, w tym trójki dorosłych. Poszukiwaczka skarbów w codzienności, zakochana w Bogu i oddana Maryi. Zapatrzona w biblijną Rut - wierną aż do bólu i umiejącą zbierać z pól te kłosy, które przeoczyli inni. Kochająca poezję, książki, muzykę, rośliny, malowanie i piękno w każdej postaci.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Wszystko. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *