Zapalenie krtani i zwolnienie. Chwilowe zatrzymanie w biegu.
Korzystając z tego darowanego czasu, rozbieram powoli dom ze świątecznych ozdób. Zbieram lśniące łańcuchy rozłożone na parapetach, szydełkowe misterne bombki odkładam do pudełka, zabieram drewnianą szopkę, którą niegdyś zmajstrował mąż z synem, żłóbek i aniołki chowam do kredensu, zawijam w folię świąteczne drzewka, które zrobiłam z szyszek, wianuszek z gałązek tui wywieszam sikorkom za okno… Jeszcze tylko wytrzepać poduszkę choinkę, odkurzyć pozostałości brokatu i igliwia i można pożegnać pierwsze Boże Narodzenie w tym domu.
Hiacynt na stole coraz odważniej pręży się do kwitnienia, kot o wdzięcznym imieniu Zakapior – nieufny jak każdy bandyta:)- coraz dłużej siaduje na tarasiku, ptaki coraz radośniej śpiewają za oknem, a w doniczce z kalią nagle pojawił się mały badylek podobny do koperku.
Zauważyłam go dwa dni temu, gdy miał jeszcze na zielonej głowie czapeczkę z resztek nasionka. Po tym nakryciu głowy poznałam, że to mała sosna.
Siewka sosny w doniczce?
Tak, bo dla ozdoby wsypałam do doniczki garść szyszek zebranych jesienią.
Szyszki, woda, ciepło i światło. To musiało się tak skończyć.
Ale uwierzcie mi – po raz pierwszy widzę sosnowe dziecko! I jest to dla mnie cud nad cuda ujrzeć w zarodku coś, co stanie się olbrzymem jak drzewa, które stoją na moim podwórku.
– Poczekamy aż podrośnie i wysadzimy ją do ziemi – planuje mąż, gdy mu pokazuję doniczkowe maleństwo.
Tymczasem egzotyczna kalia i rodowita sosenka muszą razem mieszkać w jednej doniczce.
Aż do wiosny.
A wiosna tuż tuż. Ziemia już przeciąga się pod białą kołdrą śniegu. I przekłada na drugi bok.
Wciąż prószy. Ale niech to nikogo nie zwiedzie. Krety z zapałem kopią nasz trawnik. No a krety wiedzą lepiej niż my ludzie co i kiedy.
Więc niedługo za drzwiami zakwitnie łan tulipanów.
I znowu będę stawiać na ich straży patyczki, by nie zostały rozniesione przez tupot stóp małych i wielkich. Wiosenny tupot.
Tymczasem wypijam toast ciepłym rumiankiem i idę rozwieszać pranie:)