– Lalcia – krzyczę wkładając głowę do domu
– Co?
– Chcesz zobaczyć prześcieradełka krasnoludków?
– Taaak – odkrzykuje podekscytowana i biegnie dudniąc po schodach.
Idziemy. Jest ranek. Chłodny jesienny, gorzko pachnący poranek.
Idziemy w szlafrokach i kaloszach. Szuramy nogami o zroszoną trawę.
– Mówię ci – opowiadam – mnóstwo malutkich prześcieradeł.
– Pewnie prały. – domniemywa córeczka.
Dochodzimy do sadu i wstrzymujemy oddech z przejęcia.
Cała polana usłana jest białymi plamkami. Jakby ktoś płatki białej róży rozsypał, jakby ktoś chusteczki bielusieńkie pogubił.
– Ojej!!! – wzdycha Lalcia.
– Pewnie uprały i teraz suszą na słoneczku. – rozwijam wątek przypuszczeń.
Nachylamy się i dotykamy pierwszej z brzegu tkaniny rozpostartej pomiędzy źdźbłami traw i ziół.
Takie jesteśmy.
44-letnia matka i prawie 8-letnia córka.
Jedna w czerwonym, druga w różowym szlafroku, na zielonym dywanie w sadzie, zawisłe zachwytem na oszronionej rosą pajęczynie. Dwie małe dziewczynki.
Więc kiedy moja mama mówi, że ktoś sugeruje bym została radną naszego miasta lub gminy… wszystko we mnie chichocze:)
Nie zdążę już nigdy dorosnąć do takich zaszczytów.