Zatrzymuję się pod jabłonią. Przysiadam w trawie. Sięgam po jabłko. Przykładam je do twarzy.
Czuję zapach.
Tylko stare dzikie jabłonie rodzą takie owoce. Żadne jabłko ze współczesnych targowisk świata nie pachnie taką pełnią i nie smakuje taką rozkoszą. Wolę jeden jego kęs niż kilogramy owoców tak wyhodowanych, by dawały niezmąconą niczym słodycz. Tylko słodycz. Mdlącą bardzo szybko. I nużącą.
Jak wszystko co samo łasi się pod nogi kobiercem.
Jabłko jest złote, z rumieńcem przypominającym broczącą krew. W jego zapach wpleciona jest zapowiedź goryczy.
Przez chwilę zastanawiam się czy ugryźć.
Jest dojrzałe.
I małe.
– Nie można dojrzeć bez bólu – szepcze mój nieodłączny towarzysz mieszkający w sercu – I nie bez ran. – dodaje. – I nie sądź Rut, że dojrzałość i wielkość to synonimy. Można być małym, naprawdę małym. Można być niepozornym i stać się dojrzałym.
Jeśli chcesz taka być, nie odrzucaj goryczy. I nie szukaj klaskania tłumów. Ani uśmiechów łaszących się pod stopy.