droga – z ciemności do przedziwnego światła

Tak mało mam czasu na pisanie. Mało nawet na jedzenie.

Ale muszę oddać chwałę Bogu i napisać Wam choć trochę z tego, co się stało. A dzieją się rzeczy wielkie i niezwykłe.

Ten krzyż. Byliśmy przyzwyczajeni, że przychodzi. Tylko w tamtym roku nie przyszedł. Zdziwiliśmy się dlaczego.

– Bóg chciał wam może dać dłużej nabrać sił przed tym co jest teraz. – powiedziała wczoraj Moni.

Tak. To możliwe.

Zaskoczył nas rozmiar tego Krzyża. Jego wielkość, intensywność, ciężar. Ale Bóg nas przygotowywał od dawna, umacniał, uzbrajał. On i Matka. Kiedyś wam o tym napiszę.

I dlatego – mimo ciężaru i mimo kilku chwil, gdy czułam, że robakiem jestem nie człowiekiem i pełzam jak robak nie mając sił powstać – pokój i wiara zalewają nasze serca. To nieprawdopodobne, ale potrafimy się śmiać, żartować z guza wielkości piłki i dziękować za całe to zdarzenie. Tego po ludzku nie da się wytłumaczyć. To robota Boża. Misterna, koronkowa robota, gdzie każda niteczka jest precyzyjnie przepleciona w tkaninie zdarzeń. Nic z przypadku. Wszystko po coś.

Była taka chwila zupełnej ciemności. Gdy wynik TK w sobotę ogłosił nam wyrok – nowotwór złośliwy nerki. Najpierw oczekiwanie na wyrok – tajemnica Ogrójca i ciemnicy Chrystusa. Potem wyrok Piłata. Początek Drogi Krzyżowej. I w tej ciemności nagłe światło.

Rano na stole kuchennym, pogrążona w smutku i goryczy, znalazłam rysunek Laury. O, jakże Bóg wybrał sobie to dziecko, by przez nie mówić!

Patrzę i oczom nie wierzę. Na rysunku krzyż wielki na całą kartkę, a z górnej swej belki wypuszcza młode listki. Jak drzewo pełne soków i życia.

– Popatrz Michał – mówię w zachwycie – Oto drzewo życia. Drzewo , które przynosi życie. Drzewo, które daje owoce.

Kilka dni wcześniej, dni, które teraz zdają nam się jak lata, gdyśmy jeszcze myśleli, że objawy mojego męża wskazują tylko na kamienie nerkowe w rozmowie z bliską koleżanką nagle mi się samo powiedziało: Wiesz Ewo, nie śliwa, nie grusza i nie jabłoń, ale drzewo krzyża jest najpłodniejszym drzewem świata. Przynosi najszybciej, największe i najsłodsze owoce.

Sama się zdziwiłam tym, co powiedziałam. A Ewa, która również doświadcza krzyża w swym życiu – rozpłakała się.

I potem ten rysunek. Jakby potwierdzenie: Tak dziecko, dobrze myślisz.

Ta choroba trwa dopiero 2 tygodnie, a nie potrafię spisać wszystkiego tego dobra i błogosławieństw, które się z niej wylały. Próbuję. Już dawno kupiłam specjalny zeszyt żeby zapisywać w nim wszystko dobro, które się zdarza w moim życiu. Łaska po łasce. Nazwałam go „zeszytem wdzięczności”. Ale z dnia na dzień odwlekałam rozpoczęcie pisania. Ale nie mogłam już powstrzymywać się dłużej, gdy łaski potokami zaczęły się wylewać z ran krzyża choroby mojego męża. Dzieją się cuda. Wierzcie mi. Za jednym zamachem napisałam trzy kartki,  punktach. Rzeczy po ludzku dotąd zagmatwane i nierozwiązywalne same się rozwiązały. Śmiejemy się, że Bóg jednym precyzyjnym cięciem zniszczył gordyjski węzeł wielu problemów.

– Jednym precyzyjnym cięciem mojej nerki – dodaje żart mężulek.

To, czego doświadczamy najmocniej to dobroć ukryta w ludziach.

Moja przyjaciółka Ewa. Ta, za którą modlimy się, bo jest chora na raka piersi. Ona również doświadcza niemal utopienia w miłości i ludzkiej życzliwości. To ona mi powiedziała niedawno: Rut, jeśli ktoś mi kiedyś powie, że ludzie są źli, wyśmieję go. Ludzie są DOBRZY.

W naszym życiu pojawił się nie jeden, ale dziesiątki Szymonów Cyrenejczyków. Doświadczamy takiego otulenia ich miłością, takiej chęci współ-niesienia z nami tego krzyża. Nieustannie wyciągające się ręce, które chcą nas podtrzymać. Modlitwa, która ogarnęła już niemal pół naszego miasta; która za sprawą naszych przyjaciół rozlała się już poza granice Polski. Msze nieustannie zamawiane przez różnych ludzi w naszej intencji, podejmowane ścisłe posty, umartwienia, wyrzeczenia, ofiarowywanie własnych cierpień, oferty pomocy wszelakiej, także materialnej… A nam tylko łzy w oczach wzbierają gorącą rzeką. Łzy wdzięczności.

Z tych wszystkich cudów, jakie się dzieją napiszę wam tylko o jednym.

Gdy pojechaliśmy na wizytę do Centrum Onkologii w Warszawie. Umówioną przez Anioła w ludzkiej skórze, który nas wcale nie znał, ale tak poruszyła go nasza historia, że postanowił działać.

Okazało się, że guz jest naprawdę wielki. To straszny widok na wydruku z tomografii. Wielki i szybko rosnący, agresywny, cały czas broczący krwią. Konieczna jest szybka operacja żeby się nie przerzucił.

Niestety najbliższy możliwy termin to był 9 czerwiec. Wyszliśmy zdruzgotani. Nie wiedząc co robić. Nasz Anioł w ludzkiej skórze usiłował jeszcze coś po ludzku załatwić. Pobiegł szukać ratunku. Mój mąż poszedł do ubikacji, a ja zaczęłam szeptać: Aniele , mój Stróżu, pomóż nam, bo nie wiemy co robić. Jesteśmy tylko ludźmi. Mąż wrócił. Już zbieraliśmy się do wyjścia, gdy nagle na korytarzu ktoś zaczął krzyczeć nazwisko mojego męża. Był wzywany powrotem do gabinetu.

Oszołomiony lekarz powiedział : Proszę pana, to się nigdy jeszcze nie zdarzyło, ale przed chwilą przyszedł do gabinetu pacjent, który miał mieć operację za 2 dni i powiedział, że z niej rezygnuje. Czy Pan jest zainteresowany tym terminem?

Nogi się pod nami ugięły.

Odpowiedź była tylko jednaJ

Powiedzcie mi, że Bóg nie istnieje. Przekonajcie mnie o tym.

Mój mąż potem w domu powiedział: Wiesz, ja wiem, że ludzie wszystko potrafią sobie wytłumaczyć po ludzku. Powiedzą: A to był przypadek, zbieg okoliczności, miałeś farta, ale za dużo jest tych przypadków w całej tej historii żeby nie dostrzec działania Boga.

– Tak – powiedziałam – Ludzie niewierzący znają Boga pod imieniem Farta. Ale to wciąż ten sam Bóg, w którego my wierzymy.

Mój mąż właśnie odjechał. Jutro operacja. Modlimy się za wstawiennictwem Mateczki Tosi, czyli Matki Antoniny Mirskiej o kolejny cud. Byliśmy na jej grobie w okolicach Warszawy. Modli się do niej w naszej sprawie całe Zgromadzenie, które założyła, wszyscy nasi znajomi, przyjaciele… Proszę i Was, bo jesteście naszymi  przyjaciółmi i Szymonami z Cyreny. Cichymi świadkami Męki Jezusa ukrytej w naszym życiu. Świadkami Jego Krzyża i – wierzymy mocno – Zmartwychwstania do nowego życia.

 

Dziękuję Wam.

 

 

O ruttka

Szczęśliwa żona od 25 lat, mama czwórki dzieci, w tym trójki dorosłych. Poszukiwaczka skarbów w codzienności, zakochana w Bogu i oddana Maryi. Zapatrzona w biblijną Rut - wierną aż do bólu i umiejącą zbierać z pól te kłosy, które przeoczyli inni. Kochająca poezję, książki, muzykę, rośliny, malowanie i piękno w każdej postaci.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Wszystko. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *