– Byliśmy z panią na wiosennym spacerze – opowiada przedszkolak – i widzieliśmy drzewo całe w pączkach. Tylko pani nie wiedziała jakie to pączki.
– Mmmm. Może z ajerkoniakiem – rozmarzam się.
– Albo z konfiturą z róży – dodaje Ala puszczając do mnie oko.
– A były posypane pudrem czy z lukrem? – dopytuje mężulek.
– Chciałabym mieć takie drzewo pączkowe. – myślę na głos.
Zszokowany maluszek patrzy na nas jak na wariatów.
– Ale to nie takie pączki!!! – wykrzykuje w końcu:)
Sezon szaleństwa wiosennego uważa się za otwarty.
Pada deszcz, za chwilę przestaje. Świeci słońce, rozbryzguje się światło na jeszcze nieobeschłych kroplach. Znów pada. Słońce nie zgasło.
– Szukajcie tęczy!!! – krzyczę znad prasowanego obrusa – Pada deszcz i świeci słońce.
Dzieciarnia biega od okna do okna, rozgląda się na cztery świata strony.
– Nie ma. – wracają zawiedzeni.
– Musi być! Tęcza musi być. Nie ma opcji żeby jej nie było. – mówię i odkładam obrus. Idę szukać sama. Wkładam głowę kolejno we framugi okien, łapię kąt przymrużeniem powiek.
– Jest!!! – krzyczę w końcu, wpatrzona w kolorową wstążkę, która wystrzeliła w niebo prosto z dachu sąsiadów.
Obok mnie stoi mój wielki syn. Spodnie na tyłku ma białe od śniegu.
Chwila, chwila. Jakiego śniegu?
– Synu, coś ty robił, że jesteś taki upylony?
– Wulkan w piwnicy. – pada precyzyjna odpowiedź.
???
Ach! Prawda. Projekt gimnazjalny. Wulkan ze styropianu. Ciekawe z czego będzie lawa?
Kładę obrus na kuchenny stół i nalewam sobie kolejną porcję owocowo-warzywnego smoothie.
Jest oczywiście zielone. A jakby inaczej. Z mango, bananem, kiwi i roszponką.
Laurka jest zdziwiona. Myślała, że Roszponka to księżniczka, a nie sałata:)
Wiosna.