Oglądamy czasem rodzinnie programy natury medycznej. Tak dla towarzystwa i solidarności z Alą i jej aspiracjami.
No więc pewnego wieczoru jest program pt. „Rzadkie choroby”. Przedstawiani są ludzie, którzy mają schorzenia układu kostnego. Jest chłopczyk, któremu nigdy nie kostnieją kości i jest nieustannie połamany. Są też ludzie, którym na skutek jakiegokolwiek urazu w kości zamieniają się inne tkanki. Prowadzi to w końcu do stanu całkowitego zesztywnienia w powoli tworzącym się wokół ciała pancerzu.
„Na skutek skostnienia klatki piersiowej brakuje miejsca na płuca.” – mówi lektor.
– A gdzie się zmieści serce? – rzuca pytanie retoryczne przyszła doktor Alicja.
Tymczasem na Laurkową twarz wypływa cień grozy.
– A gdzie dusza? – pyta przerażona o los najważniejszego narządu.
🙂
Nasze ciała. Tak je kochamy. Tak o nie dbamy. Tyle wysiłku, by były sprawne, zdrowe, piękne, wiecznie młode. Kuracje odchudzające, zabiegi ujędrniające, masaże antycellulitowe, kremy przeciw-rozstępwe, rozjaśniacze na piegi, samoopalacze, sauny, cudowne specyfiki na zmarszczki, peelingi, rewitalizacje, dermo abrazje, farby do włosów, lakiery do paznokci, henny na brwi, maseczki na twarze, do tego tabletki, morze pigułek na wszystko i we wszystkich kolorach…
Nieustannie pielęgnowane i nienaganne „zewnętrza” nasze rozległe.
A w środku?
Wewnątrz tak często pustka wprost proporcjonalna do przepychu tego, co na zewnątrz. Hula wiatr. Czasem dusza wciśnięta w kąt jak szara myszka. Przerażona i odarta, wygłodzona i zziębnięta.
Gdy nam spojrzeć głębiej w oczy, czasem widać ją przez ułamek chwili. Ukryta za tą łzą nie-wiadomo-skąd.
– Aaaa, nie. Nie płaczę. Coś mi tylko wpadło do oka. – mówimy wtedy szybko i zmieniamy temat.
Skostniały egzoszkielet, w którym nie ma miejsca na duszę.
To gorsza choroba niż ta, która sprawia, że człowiek zakuty jest w klatkę własnego szkieletu.
Jak oddychać? Gdzie serce? A gdzie dusza?