Wieczór.
Przechodzę przez pokój syna do innego pokoju. Po drodze mijam go klęczącego na środku pokoju i z wysiłkiem podnoszącego w dłoniach ciężarki.
Ćwiczy regularnie, by być silnym.
Wchodzę do ostatniego pokoju. Zamykam za sobą drzwi. Klękam. Zapalam świecę, biorę swój czerwony różaniec.
Modlę się codziennie, by być silną.
Za oknem ciemność. Za oknem zimno. Za oknem wiatr. Świat nie dla słabych.
My oboje klęczący w siłowni na świata zapleczu.
Ktoś kiedyś powiedział, że wiara jest jak mięsień. Jeśli się jej nie używa, zanika jak nie używany mięsień. Lecz jeśli ją ćwiczyć, daje niezwykłą siłę.
Bicepsy mojego syna są już imponujące, a moja wiara … cóż… Mniejsza niż ziarnko gorczycy. Lecz ćwiczę niestrudzenie:)