Krótkie dni, dłuuugie wieczory.
Życie zupełnie się zmienia na granicy lata i jesieni.
Jest godzina szósta, a ja – ubrana w czerwony miękki szlafrok – siedzę w moim ulubionym rogu kanapy, pod słońcem mojej lampki.
Na szerokiej tapicerowanej poręczy łóżka barykada z kilkunastu akurat czytanych książek. Niedługo za nią zniknę. Jeszcze dzień, dwa. Robię co jakiś czas remanent i odkładam niektóre na bliżej nieokreślone „potem”, ale w jakiś niepojęty sposób barykada wcale nie topnieje.
Siedzę i czytam „Sekretne życie drzew” Petera Wohlleben, niesamowitą opowieść człowieka lasu o mądrości i miłości, jaką potrafią okazywać sobie drzewa. Kiedyś Wam o tym napiszę. Obok paruje czerwona herbata o cynamonowo-pomarańczowym aromacie. A jeszcze bardziej obok toczy się normalne życie mojej rodziny.
Najstarsza córka uczy się lub pisze wiersze, syn szuka czegoś w necie, młodsze biegają i bawią się w panią i kotka. Charakterną panią jest oczywiście najmłodsza Laurcia, a spolegliwym kotkiem – Nusia. Mąż albo jeszcze buduje nasz dom kilka kilometrów dalej, albo pali w piecu, albo słucha radia. Za oknem już ciemno.
Patrzę na czarną taflę szkła w okiennej ramie, odbija się w niej tylko słońce towarzyszącej mi lampki. Wiem, że tak będzie wyglądało nasze życie aż do wiosny. W objęciach wczesnego mroku.
A potem nagle wszystko się zmieni.
Nie będę się pocieszać sztucznymi słońcami żarówek ani gibkimi płomieniami świec. Zaświeci słońce prawdziwe, odmieni dni, skróci noce. Znów o godzinie szóstej będę siedzieć na rozgrzanym tarasiku naszego nowego domu. Blask słoneczny będzie tańczył na moich rzęsach. Ala siądzie naprzeciw i będzie czytała wiersze z opasłego tomiska. Będziemy się zamyślały, nasi chłopcy wyśmieją niektóre metafory, pospieramy się o rolę poezji w życiu, nie oszczędzona nam będzie proza zapachu obornika z okolicznych pól:) Przytulę się do ciepłej, ceglanej ściany swego domu, pogłaszczę głębokie zmarszczki starych babcinych okiennic, rozmarzę o kolorze płytek w łazience i paneli na podłogach. Zakwitnie migdałek. Zapachną tulipany. Zabrzęczą w powietrzu pszczoły. Zamknę powieki. Poczuję, że jestem tam, gdzie być powinnam.
Zmieniają się dni, pory roku i lata. „Życie Twoich wiernych, o Panie, zmienia się, ale się nie kończy” – brzmią mi w uszach słowa prefacji z mszy o zmarłych.
Zmienia się, ale się nie kończy.
ZMIENIA się, ale się nie kończy.
Zmienia się, ale się NIE KOŃCZY.
Nasze sztuczne światła zmienią się w niegasnący nigdy blask, nasz mrok wątpliwości w pewność żeśmy miłowani odwiecznie, nasze błąkanie w odnalezienie miejsca jedynego. Czekam na tę odmianę. Dusze czyśćcowe mówiły Marii Simmie: Nie chciałybyśmy wrócić na ziemię i nadal żyć, ponieważ posiadamy poznanie, jakiego wy nie znacie. Żyjecie w takim mroku, a my w takim świetle.
One już wiedzą. Dotknęły Miłości. I nic już ich od niej nie oderwie.
Tęsknię za tym światłem. Blask lampki jest ciepły i kojący, ale jest tylko cieniem cienia prawdziwej światłości.