Przeciekają mi między palcami czerwone drewniane krople.
Mój nowy różaniec wygląda jak korale góralskiej dziewczyny. Jest tak jasny, że rozświetla swym kolorem miejsce, w którym leży. Dlatego może trudniej będzie go zgubić i łatwiej znaleźć. Kupiłam go z tą myślą. Na Jasnej Górze.
Znów tam byłam. W złotym domu naszej matki.
Nawet nie wiecie ile wysiłku i starań mnie to kosztowało, by pragnienie bycia tam przekuć w szkolną wycieczkę- pielgrzymkę, by zebrać chętnych, pokonać piętrzące się niebotycznie przeciwności, zaczarować słotną jesień, ściągnąć z nieba szwadrony Aniołów, które ochroniłyby całą wyprawę.
Uśmiecham się, wspominając to wszystko, a między palcami ścieka mi czerwony góralski sznur korali. Mój nowy różaniec.
Cały październik był nadzwyczaj trudny i nadzwyczaj bogaty. Zaczynam się zastanawiać czy trud i bogactwo nie idą w parze i nie warunkują się nawzajem.
Wciąż jest trudno, czasem brak oddechu, czasem sił, czasem wieczorem padam jak ptak rozbity o szybę. A jednak wstaję rano, choć tylko o jeden ton różni się szarość jesiennego świtu od szarości jesiennego zmierzchu. Jeden prawie niedostrzegalny ton.
Mrużę oczy, by dostrzec ten niuans.
Złote liście lipy rozrzucone wokół kościoła błyszczą w deszczowym wieczorze. Czerwony różaniec leży w jasnej plamie lampki przy mojej poduszce.
Zawsze mamy wybór: pozostać w mroku, czy szukać światła.