Siedzi przed mną małżeństwo z około 5-letnim stażem. Pijemy kawę. Temat jakoś schodzi na garnki. Jak to przy stole w kuchni:)
Mówię, że brakuje nam takiego bardzo dużego do gotowania kompotu letnią porą. A kompotu na naszą rodzinę trzeba nagotować naprawdę sporo.
Ona skarży się, że też nie ma takiego pojemnego naczynia, bo przecież żal na to pieniędzy ( delikatny ukłon w stronę jego).
On na to, że byłoby, gdyby ktoś ( tu skinienie głową na nią) nie przypalił dna garnka.
Ona więc, że przykro jej, ale smażyła konfitury ze śliwek dla męża i dzieci, a nie miała nikogo do pomocy.
– Nawet męża? – dopytuje on z nutką ironii w głosie.
Ona stwierdza, że mąż uważa wszystko za ważniejsze, ale nie pomoc żonie i dodaje szczegóły dramatycznego smażenia powideł. Że dzieci były małe, ona po nocnej zmianie, mieszała konfitury, ale przysypiała na dywaniku na podłodze, dzieci bawiły się obok, a konfitury w końcu się przypaliły.
On więc ripostuje, że przecież cały czas prowadzi budowę żeby żona w końcu nie narzekała, że dzieci nie mają pokoików.
Itd. Itp.
Wszystko w sielskiej atmosferze, przy kuchennym stole, popijając kawę z mlekiem.
Siedzę i słucham i już mam się wtrącić – jak to ja – z ciętą uwagą w kierunku Onego, bo Ona jest moją siostrą, więc wspólne geny zobowiązują, a ponadto cenię sobie kobiecą solidarność. Lecz – gdy już już mam na końcu języka moją własną dygresyjkę, nagle doznaję olśnienia.
To tylko gra!!! Zwykła gra towarzyska.
Oboje lubią się nią delektować przy filiżance kawy. Grają ze zręcznością i wprawą, rzucając od niechcenia swoje kolejne asy z rękawa. Trochę szachrują, ale oboje o tym wiedzą. Nikomu nie dzieje się krzywda. I głupio byłoby się wtrącać przerywając im, jak nie przerywa się partyjki szachów dwóm starszym panom przy stoliku w parku.
Nasze gry.
Prowadzimy ich bardzo wiele. Większość z nich po prostu lubimy i gdyby stały partner do partyjki odmówił udziału, bylibyśmy ogromnie zawiedzeni. Wiele naszych rozmów i relacji przebiega wg. ściśle określonego schematu, są pewne reguły gry, których się trzymamy latami. Najczęściej nawet nie uświadamiamy sobie, że prowadzimy grę. Dopóki nie doznamy olśnienia.
Dlaczego uprawiamy tego typu rozrywkę? Dlaczego gramy w nasze własne gry? Czy tak jest łatwiej okiełznać skomplikowane relacje, poradzić sobie z emocjami, przekazać coś ważnego mówiąc banałami? Bo może łatwiej powiedzieć: „brakuje mi garnka” niż „naprawdę cię kocham i potrzebuję twojej obecności”. Albo łatwiej jest uciec w pracoholizm niż wyznać komuś „żyję w strachu, że cię zawiodę”.
Nasze gry. Z dziećmi, mężem, teściami, sąsiadami, nawet z sobą i z Bogiem.