matowe perły

 

Jest rześki poranek. Jeszcze rześki, bo za chwilę znów wybuchnie upał.

Siedzę w koszulce na ramiączkach, modlę się, piję kawę, patrzę, myślę.

Nobliwy kredens połyskuje srebrnymi szybkami, zza okna szumi samochód sprzątający ulice, na oknie zrobione z drewna figurki obrazujące mnie i męża zamarły w egzotycznej figurze tanecznej*, Laurka śpi rozkopana wśród masywów pościeli w zielone jabłuszka, za ścianą śpi Nusia, za kilkoma ścianami Ala, mąż już w swoim warsztacie na działce pracuje, a syn jeszcze dalej – za siedmioma górami, lasami i wstęgami rzek.

Patrzę ze szczytu rześkiego poranka na to moje życie. To jedyna taka chwila samotności i ciszy w ciągu dnia. Można stąd popatrzeć z dystansu, podumać i stwierdzić, że kocha się to swoje życie, chociaż w ukropie dnia się go nie docenia.

Wczoraj podczas modlitwy dostałam delikatne napomnienie, że zbyt dużo utyskuję.

To prawda. Za dużo ostatnio było słów typu: dlaczego ja ( ponoć jest nawet taki program w TV:), dajcie mi spokój, nie mam już siły, nie wytrzymam, ciągle mnie musisz o to pytać…

Remont tradycyjnie rozlazł się na prawie całe mieszkanie i końca nie widać, mąż zajęty przy meblach, nikt nie ma ochoty bawić się z najmłodszą, więc wisi wciąż na mnie, a upały sprawiają ,że jest dodatkowo zmierzła, starsze dziewczyny z nosami w książkach. A ja narzekam i narzekam.

Obiad gotuję, sprzątam, ścieram kurze, które uporczywie wychodzą, piorę, układam w szafkach, robię zakupy, koszę trawnik na działce, podlewam ogród, bawię się z Laurą, czytam jej, kwiaty podlewam, w piecu palę na wodę. A poza tym – jak stwierdziła nasza znajoma – leżę i pachnę:)

– Utyskujesz – szepnął mi głos podczas różańca. – Kiedy to robisz, to jakbyś matowiła perły. To wciąż są dobre czyny, ale gdy narzekasz, przestają lśnić.

Tak, utyskuję.

 

Dużo rzeczy robimy z poczucia obowiązku, z przymusu, z przyzwyczajenia, dla świętego spokoju.

Są takie, które robimy w pogoni za modą, z wygodnictwa, dla pochwał czy „owczym pędem”.

Niektóre robimy z automatu, na odczepnego czy z obawy.

Czasem dlatego, że taka jest tradycja, niekiedy, bo „mamy w tym interes”.

A gdzie są te, które robimy po prostu z miłości?

 

Przynieść kubek wody dziecku z miłości i bez narzekania, że jest mi ciężko.

Pościerać po raz kolejny wylany na stół kompot.

Uprasować następną bluzeczkę, bo dziecko się pochlapało.

Przeczytać po raz dwudziesty tę samą ulubioną książeczkę.

Zagrać w grę dla czterolatków.

 

I nie odbierać blasku perłom żadnym słowem.

 

 

 

 

* Ta figurka jeszcze się pojawi, bo to niezwykły dar naszego syna. Zrobił ją dla nas z czystej miłości. I z pasji. Z najszlachetniejszych materiałów.

 

 

O ruttka

Szczęśliwa żona od 25 lat, mama czwórki dzieci, w tym trójki dorosłych. Poszukiwaczka skarbów w codzienności, zakochana w Bogu i oddana Maryi. Zapatrzona w biblijną Rut - wierną aż do bólu i umiejącą zbierać z pól te kłosy, które przeoczyli inni. Kochająca poezję, książki, muzykę, rośliny, malowanie i piękno w każdej postaci.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Wszystko. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *