Wracam z pracy.
Funkcjonuję normalnie. Jem, rozmawiam, ustalamy co kupić, szukamy w necie jaki tort zrobić na moje urodziny. Mąż jedzie na chwilę do swojej pracy. Rozpalam w piecach.
Wszystko jest OK, choć piece trochę dymią. Piję melisę z pomarańczą, śmieję się, oglądamy Teleekspres, bawię się z Laurką w sklep.
Nic złego się nie dzieje. Myję córkę pod prysznicem, zaganiam resztę dzieciaków, z synem rozgrywam partyjkę scraabli, opowiadam mężowi co tam w pracy, czytam chwilę, jem kanapkę z twarożkiem.
Naprawdę nic takiego.
– Dlaczego jesteś smutna? – pyta nagle mąż zaglądając mi w oczy.
– Nie, nie jestem. – zaprzeczam – Tylko się zamyśliłam.
– Cały czas się zamyślasz. Czymś się martwisz, prawda?
– Nie. Nic się nie dzieje. – staram się uśmiechnąć przekonująco.
– Widzę. – mówi on.
I wtedy się poddaję.
Nagle ze zdumieniem dostrzegam, że nie uda mi się oszukać kogoś, kto tak mnie zna. Wszystkie maski, pozy i gry przenika na wylot. Łatwiej oszukam samą siebie niż jego.
– Tak, jest mi smutno i się martwię. – mówię cicho – Później ci powiem. – dodaję oglądając się na dzieci.
Życie bywa trudne i skomplikowane, ale udając, że tak nie jest, jeszcze bardziej je komplikujemy. Dlatego potrzebujemy przyjaciela o bystrym wzroku i odwadze, by zadawać pytania i burzyć pozory. I tak się dobrze składa, że moim przyjacielem jest mój mąż.
„Znasz mnie i przenikasz… nie tajna ci moja istota” – chciałoby się wyszeptać za biblijnym mędrcem.