Układam pasjansa na podłodze. Laurka obok pracuje twórczo.
– Co to tak szeleści? – pytam – Deszcz?
– Nie. Wiatl. – odpowiada córeczka – Wiatl sumi żeby spłosyć mój oblaz. – tłumaczy wiatrowe poczynania i przykleja kolorowe kuleczki z plasteliny na kartce.
Spłoszony obraz czmycha chyżo:)
Jak poetycko.
Inną razą:) słyszę jak czyta książkę, improwizując na bieżąco. Jest w tym dobra.
– I wznosili się niebiesko w gólę … – kończy zawieszając teatralnie głos.
Ile myśli od razu zbiega się do głowy, gdy się pomyśli o „niebieskim wznoszeniu się”.
Od tylu lat jestem matką, a wciąż tyle rzeczy w dzieciach mnie zaskakuje.
ps. Tak, święta tuż tuż, a u nas wiosna. Siedem stopni, deszczyk i świat pachnący „powietrzem” – jak mawia Laurka. Ale dom już pachnie jak trzeba: pomarańczą, buraczanym zakwasem, żywicą i światłem świecy.