Laurka ogląda „Bolka i Lolka”. Jeden z nich ( nigdy nie wiem, który to który:) łapie złotą rybkę.
– O złapał rybkę! – komentuję inteligentnie.
– Tak, ale nie do jedzenia – zwraca uwagę córeczka – Bo ona ma ocka.
– Ale my też jemy rybki. – przypominam.
– Ale nase nie mają ocek. – tłumaczy rezolutnie Lala.
Tak, filety nie mają ani oczek, ani nawet główek 🙂
To mi przypomina historię z mego dzieciństwa.
Mama kupiła konserwę wyprodukowaną w bratnim sowieckim kraju. Był piątek rano, więc wszyscy wygłodniali czekaliśmy na jej otwarcie. Gdy jednak mama odchyliła srebrne wieczko, spojrzały na nas z głębi puszki setki małych rybich oczek. Jedno koło drugiego. Otchłań zionąca błagalnym spojrzeniem.
– Aaaaa!!! – przeraziliśmy się zbiorowo.
– E tam. Nic tu nie ma. – usiłowała ukoić nasze nerwy rodzicielka i biorąc widelec, wymieszała zawartość konserwy.
Ale my już nie byliśmy głodni:) „W sumie w piątek wystarczy chleb i woda.” – uznaliśmy w skrytości ducha.
Czy istnieje kawior z rybich oczek? Bo może wzgardziliśmy kawiorem.
********
Nie tylko trudno jest zjeść coś, co patrzy nam w oczy. Trudno – patrząc komuś w oczy – kłamać, zranić go, skrzywdzić, niesłusznie oskarżyć, zawieść, mówić głupstwa … Zwykle spuszczamy wtedy wzrok, ślizgamy się nim po meblach, wbijamy spojrzenie w podłogę. Zwykle.
– Nawet nie spojrzał mi w oczy. – poskarżyła mi się ostatnio koleżanka mówiąc o swoim byłym pracodawcy, który obiecał pracę i obietnicy nie dotrzymał.
– Poczułam się strasznie – mówiła – A wystarczyłoby żeby powiedział: „Słuchaj, nie ma pracy. Przykro mi.” Poczułabym się jak człowiek, a nie śmieć.
Lubię patrzeć ludziom w oczy i obawiam się tych, którzy unikają spojrzenia.