Stoję na balkonie w rozległej plamie słonecznego blasku.
Patrzę jak Nusia uczepiona ramienia mężulka uczy się jeździć na rolkach.
– Dobrze jej idzie – chwali mąż, dostrzegając mnie na górze.
Tak, Nusia jest odważna, uparta i bardzo sprawna. Idealny typ sportowca. A do tego ma stale i wysoko podniesioną poprzeczkę w postaci dużo starszego, wymagającego rodzeństwa. Nie ma bardziej skutecznej motywacji, by się rozwijać.
W tle Nusiowych lekcji jazdy Laurka upycha coś całymi garściami do koszyczka przy różowej hulajnodze.
– Co tam robisz? – krzyczę z wysokości.
– Gniazdo dla bociana!!! – odkrzykuje wesoło, nie przerywając ugniatania – Albo dla łabędzia. – dodaje jeszcze i schyla się, by zerwać kolejną porcję budulca tj. trawy.
Wróble chichoczą na dachu garażu.
Dusio wychodzi z piwnicy. Jego długie włosy rozbłyskują jasnym brązem, gdy rozmawia o czymś z tatą.
Ala – wolontariuszka Caritas – zaraz po lekcjach pobiegła na zbiórkę żywności dla Ukraińców.
Stoję na balkonie, zanurzona po źrenice w jasnej kałuży wiosennego słońca. Patrzę na moje życia z góry i nagle przeszywa mnie myśl pełna wdzięczności i zrozumienie jak jestem szczęśliwa. Ta myśl jest tak potężną falą, że na chwilę tracę oddech.
A jeszcze przed minutą czułam się słaba i ogromnie zmęczona. Znużona codzienną walką w pracy i wycieńczona grypą. Bardzo stara i smutna. W jednej chwili radość i siły wróciły.
Chwila jak szept Anioła.
Niemal słychać szelest skrzydeł .