Cała zgraja tuż przed porannym odlotem. Przedpokój pęka w szwach. Tylko Ala wciąż na górze. Maruder etatowy.
– Ala jak zwykle na szarym końcu. – komentuję wdziewając juz kożuszek.
Obok Nusia zapina kozaczki, a Dusio zasuwa kurtkę.
Zasuwa i uśmiecha się pod nosem.
– A ty niby mamo zawsze na kolorowym początku? – rzuca retorycznie w geście solidarności z siostrą:)
Zaczynam się śmiać pobita własną bronią.
– Ach, ty mój synu.
To tylko zefirek. Czasem zrywają się wielkie huragany.
Powoli uczę się bycia rodzicem dzieci nastoletnich. Różnie mi to wychodzi, bo to jak atak na ośmiotysięcznik K2 po wspinaczkach na Nosal:)
Wciąż pamiętam jak sama byłam nastolatką. To w sumie było tak niedawno:) Myśl, że nie ma takiego sztormu, który nie ma końca, mnie uspokaja. W panice, na pokładzie popełniamy wiele błędów, ale wszystko wliczone jest w cenę.
Stoję na pokładzie, patrzę na nadchodzący żywioł, ciemniejące niebo nad horyzontem. Nagłe przechyły czasem zwalają mnie z nóg, wycie wiatru w wantach przyprawia o ciarki na plecach. Nadchodzi. Czas dojrzewania moich dzieci.
Wszystko wliczone jest w cenę:)