Puchowa, gruba pierzyna otuliła miękko krajobrazy, dachy, drzewa. Opatuliła nasz balkon i budkę z wsypaną doń kaszą. Opatuliła słoninkę wiszącą na balustradzie. Przy karmniku na śniegu odbite małe nóżki. Nieśmiałe wróbelki, dotąd nie zainteresowane naszą stołówką, zaglądają na balkon. Widzimy je przez przeszklone drzwi balkonu jak śmiesznie kicając zbliżają się do jedzenia.
– Chodź , zobacz. – mówimy do Laurki – Tylko się nie ruszaj, bo się przestraszą.
Chwilę stoi, lecz nim ptaszek jadła skosztował, machnęła rączką i ….
Frrrrr!!!! – odleciał.
Zbliża się drugi.
Niunia tupnęła nóżką raz i drugi. Ptaszek smyrg!!! – uciekł na pobliską śliwę.
– Przestraszyłaś je – mówię – Tak nie wolno, bo będą ich bolały brzuszki z głodu i będą płakały.
Stoimy jeszcze chwilę, ale całe stadko nagle poderwało się z drzewa i zniknęło w białej otchłani nieba. Odchodzimy. Może wrócą. Może gdzieś indziej mają stołówkę i mniej niesfornego trzylatka, który nóżką nie tupie.
Po śniadaniu otwieram moje małe Pismo święte. Przebiegam wzrokiem czarne strużki tekstu i się uśmiecham.
„ Czyż nie sprzedają pięciu wróbli za dwa asy? A przecież żaden z nich nie jest zapomniany w oczach Bożych. U was zaś nawet włosy na głowie wszystkie są policzone. Nie bójcie się: jesteście ważniejsi niż wiele wróbli.”
Uśmiecham się do Ciebie. Ty zawsze wiesz, co powiedzieć i kiedy.
Wszystko się zgadza. I wróble i włosy, które sobie ostatnio osmaliłam podkładając do pieca:)
Oby zaufanie zawsze opatulało moje serce, nawet w największe mrozy.