
19 grudnia 2009
Czas
spowalnia. To znak, że zbliżamy się do stacji zwanej„Boże Narodzenie”.
Miło
w końcu usiąść i obserwować wolno przesypujące się perły sekund. Tak widać je
w całej okazałości. Można się nimi delektować, popijając gorącą herbatkę z
cytryną, czytając powoli i ze zrozumieniem „Opowiadania z Doliny Muminków”,
śmiejąc się przy niektórych słowach, a zadziwiając przy innych. Można się też
zatrzymać i być zupełnie Tu i Teraz.
Znikają
wielkie problemy i dylematy, nie trzeba szukać odpowiedzi na naglące pytania.
Można
myśleć o niebieskich migdałach, a jeszcze lepiej o łańcuchach na choinkę, o
prezentach, albo przypominać sobie smak pierogów z kapustą i grzybami –
mojego ulubionego wigilijnego dania.
To-tak-to,
to – tak -to, to – tak – to…
Niedługo stacja. Jedna z najpiękniejszych w całym roku.
Wczoraj
późnym popołudniem przyszedł do nas dawno oczekiwany gość. Troszkę
przemarznięty i ośnieżony, ale bardzo miły. I skropiony obficie
najpiękniejszymi perfumami – zapachem wiatru, mrozu i lasu.
Przybyła do nas choinka.
Jak
zwykle większa i piękniejsza niż jej poprzedniczka. Tak wielka, że stanęliśmy
zakłopotani rozglądając się gdzie ją postawić. Nasz duży pokój jest duży, ale
niestety strasznie nieustawny. Zwykle choinki stoją w rogu przy drzwiach
balkonowych i wejściowych. Mężulek mocno obstawał za tą opcją, proponując
drastyczne cięcia drzewka z przodu, z tyłu i od dołu. Ja jestem zwolenniczką
bardziej łagodnych metod, a już tym bardziej, gdy chodzi o tak szacownego
gościa. Obstawałam więc raczej za zmianą tradycji i miejsca. Po
dłuższej debacie, w którą włączyła się również Nusia , stwierdzając, że „ tat
się nie postępuje”, zapadła decyzja, żeby choinka postała i rozłożyła się, a
rozwiązanie w tym czasie dojrzeje. Zimowe jabłka ułożone w skrzynce też
dojrzewają, więc zasada ta powinna dotyczyć również zimowych decyzji:)
Mężulek
poszedł więc do swoich prac nie cierpiących zwłoki, a Rut i dzieciaki
próbowali zająć się czymkolwiek bądź, byle tylko zapomnieć o pokusie
ubierania świątecznego drzewka.
Pokusa
taka należy jednak do gatunku „pokus nie do opanowania” i mimo dobrych chęci
i usilnych prób pokonać jej się nie dało. Zresztą słyszałam kiedyś bardzo
nowatorski pogląd, że pokusy są po to, by im ulegać, bo drugi raz mogą już
nie przyjść:)
Tak
więc ulegliśmy i co gorsza – nie mamy w związku z tym cienia wyrzutów
sumienia.
Rut
przeciągnęła choinkę przez pół pokoju, przy której to operacji holowane
drzewko zachwiało się niebezpiecznie raz i drugi. Dusio mężnie asystował
stojąc na kufrze, a dziewczynki kibicowały pokrzykując z kanapy. Uff! Udało
się!
A
później na gałązki powędrowały aniołki, bałwanki, Mikołaje, gwiazdki i
wszystkie te cuda zbierane, klejone, malowane i wycinane od lat. Błyszczą
kolorowe światełka, skrzą się łańcuchy. Sama królowa Saba nie była ubrana tak
jak Ona – nasza choinka.
A
nad nią zegar, który stanął. Może ze zdumienia.

Czas
spowalnia.
To-tak-to,
to – tak – to, to – tak – to…
Niedługo
również zdumiony stanie.
Nadchodzi
Zegarmistrz Światła Purpurowy.
Wszystko,
nawet największe rany, broczy światłem.
|