Normal
0
21
false
false
false
MicrosoftInternetExplorer4
/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin:0cm;
mso-para-margin-bottom:.0001pt;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:10.0pt;
font-family:”Times New Roman”;
mso-ansi-language:#0400;
mso-fareast-language:#0400;
mso-bidi-language:#0400;}
Jem truskawki.
Chyba ostatnie w tym roku. Mało ich było. Nie do sytości, bo
krzaczki posadzone na jesieni małe jeszcze, a do tego chłody i deszcze. A jeśli
już pojawiło się kilka dziennie, podawałam je Laurce. A jak nie ona,
to przecież jeszcze troje dzieci mamy głodnych słodkich doznań.
Teraz mam całą łubiankę.
Mężulek przywiózł z dalekiej podróży od swoich rodziców.
Jem truskawki ostatnie. Połykam prawie. Nagle uświadamiam
sobie ostateczność zasobów i skończoność łubianki, która nie jest bez dna.
Teraz każdy owoc smakuję, badam ustami jego chropowatość.
Słodko-kwaśny smak, aromat, lepki sok na palcach, tysiące odcieni czerwieni i
amarantu.
Przypominają mi się opowieści Antonego de Mello.
Zaczytywałam się kiedyś nimi. To od niego nauczyłam się chwytać chwile,
zauważać detale życia, bywać choć czasem świadomą Tu i Teraz.
Niektóre jego słowa przerosły moje myślenie jak korzenie
przerastają ziemię. Nie umiałabym ich zacytować z pamięci, ale ich echo nieustannie
wplata się w moje dni.
Oto opowieść o truskawkach.
Pewien człowiek
napotkał na polu tygrysa. Tygrys rzucił się za nim w pogoń, a człowiek uciekał.
Natrafił na swej drodze na przepaść, potknął się i zaczął spadać. Wyciągnął
wtedy rękę i złapał za mały krzew truskawkowy, który rósł na zboczu przepaści.
Wisiał tam kilka
minut, zawieszony pomiędzy głodnym tygrysem u góry, a głęboką rozpadliną w
dole. Wkrótce miała go spotkać śmierć.
Nagle dojrzał soczystą
truskawkę, rosnącą na krzewie. Trzymając się krzewu jedną ręką, drugą zerwał
truskawkę i włożył ją do ust.
Nigdy w jego życiu
truskawka nie była dla niego tak słodka w smaku!
(Oświeconym świadomość
śmierci nadaje słodyczy życiu.)
Ta opowieść pasuje jak ulał nie tylko dlatego, że jem
ostatnie truskawki. Także dlatego, że Babcia Niebieska coraz słabsza. Odnosimy
wrażenie, że od kilkunastu dni gaśnie. Powoli i dokładnie jak gasną świeczki.
Kropla po kropli.
Dziś z wielkim trudem przetaszczyłyśmy ją z mamą z łóżka na
krzesło. Nim mama posłała na nowo, podtrzymywałam jej ciało bezwładnością i
bezbronnością podobne niemowlęciu.
– Zobacz jak masz teraz zielono – zaśmiałam się pokazując na
zieloną kapę – Będziesz jak królik na łące.
Zaśmiała się cichutko, a potem:
– Nie pocieszycie mnie już – powiedziała.
– Pocieszymy. Zobaczysz, że pocieszymy. – przekonywałam ją.
Zawsze lubiłyśmy sobie tak rubasznie pogawędzić. Zawsze
umiałam ją rozśmieszyć. A śmiać się umie Babcia Niebieska równie mocno jak
płakać.
Być może to jej ostatni śmiech
być może to jej ostatnie słowa
ostatnie spojrzenie
ostatnia wymiana zdań
ostatnie żarty.
Być może ostatni raz jej dotykam – myślę.
Wyciągnęła dłoń i mdlejącym gestem pogłaskała włosy Laurki.
Wstrząsnął mną dreszcz przypomnienia.
Dokładnie tak wiele lat temu mój tata pożegnał małego Dusia.
Jedzenie ostatnich truskawek.
Smakowanie ich.
Są szorstkie, soczyste, słodko-kwaśne…
Życie tutaj nie jest koszykiem bez dna. Trzeba to wiedzieć.