Laurcia – jak to już kiedyś nadmieniłam – jest dzieckiem niezwykle gadatliwym, tyle tylko, że preferuje języki obce miast rodzimego.
Ojczyznę – polszczyznę opanowuje bardzo powoli i wybiórczo.
Doskonale radzi sobie na przykład ze sprawdzaniem listy obecności.
Otwiera rano oczy, siada z główką podobną do dmuchawca w fazie „tuż przed odlotem nasion” i z prędkością kałasznikowa wylicza: Abam, Alja, Anja, mama, tata, niunia.
Nie wszyscy wymieni zgłaszają się niezwłocznie, raczej większość „zwłocznie”, bo na ożywionych tą ranną porą ( około godziny 6:00) nie wyglądają.
Niunia vel Lala to oczywiście obcojęzyczna bohaterka tego opowiadania.
My, jako rodzice doświadczeni/ obdarzeni liczną gromadką, zupełnie nie przejmujemy się znikomymi postępami lingwistycznymi najmłodszej pociechy.
Wszystko ma swój czas – powtarzamy ze spokojem godnym Koheleta.
Zresztą, nie jest tak źle. Niunia wszystko rozumie i wydaje odgłosy dźwiękonaśladowcze.
Na ten przykład odgłos konika: ATN- ATN 🙂 Nie doszliśmy tylko jeszcze czy jest to odgłos paszczowy czy kopytny.
Kiedy jest głodna woła: am-am i wtedy wystarczy jej wymienić lub zaprezentować wszystkie artykuły z lodówki i szafek, a ona łaskawym skinieniem główką okaże na to ma ochotę.
Pewnego dnia zaszła jednak pewna trudność.
System namierzania jedzenia nie sprawdził się, bowiem na obiad był barszcz biały, w którego odmętach pływały kiełbaski, chlebek i kawałki gotowanego jajka. Wszystkie składniki opadły na dno, a paluszka dziecina nie chciała maczać. Tymczasem mama podtyka pod nos jedną łyżkę i drugą. W końcu Laucia nie zdzierżyła i powiedziała:
– Jajo!
– Jajo? – zdziwiła się mama
– Jajo. – potwierdziła pociecha wspinając sie na kolejny stopień rozwoju.
Nagląca potrzeba jest matką nie tylko wynalazków, ale i postępów w dziedzinie mowy:)
Naglący apetyt na jajo:)