Udało się.
Udało się!!!
Po nastu latach udało nam się pojechać na imprezę bez żadnej pociechy uwieszonej u spódnicy, względnie nogawek spodni. Bez torebki wypchanej pampersami i mokrymi chusteczkami, bez ubranek na zmianę, poduszek i kocyka na wszelki wypadek.
Okazja była wielka, bo koleżanka nasza ze studiów za mąż wychodziła.
Nie powiem jak się czuliśmy widząc ją na ślubnym kobiercu z głową w obłoczkach różowych, bo wszystko przed nią jeszcze. A my rodzice dzieci nastoletnich, małoletnich i nieletnich, po rocznicy koronkowej, za którymi już tak wiele, że mgła zaczyna osnuwać najdalsze wspomnienia.
Nie powiem…
Wesele było pięknie dopracowane. No, może oprócz zespołu, którego muzycznym byśmy raczej nie nazwali, bo z tą szlachetną dziedziną sztuki niewiele miał wspólnego.
Niemniej udało się.
Byliśmy.
Krótko to krótko, ale jednak.
Rozochoceni sukcesem snujemy dalsze plany.
– Może by tak do kawiarni bez dzieci się wybrać. – nęcę mężulka – Kiedy mnie zaprosisz? Ponoć serniczek dobry mają…
– Ja chcę iść z wami. – w słowo wchodzi Nusia.
– O nie!!! – protestujemy – żadnych marud nie bierzemy ze sobą.
– Ale ja nie będę marudzić – zapewnia wybitnie marudna ostatnio prawie sześciolatka.
W odpowiedzi zaś na nasze wątpiące spojrzenia dorzuca prędko:
– W kawiarni nie będę.
Acha:)